Strefa Twojego pupila - nowości i porady dotyczące zwierząt domowych

Radek Rak. Pisarz – Weterynarz

Radek Rak. Pisarz – Weterynarz

O pracy weterynarza z Radkiem Rakiem rozmawiała Katarzyna Nogaj.

 

RADEK RAK

URODZIŁ SIĘ W 1987 ROKU W DĘBICY.

JEST LEKARZEM WETERYNARII I PISARZEM FANTASTYKI. STUDIOWAŁ WETERYNARIĘ NA UNIWERSYTECIE PRZYRODNICZYM W LUBLINIE. AKTUALNIE MIESZKA W KRAKOWIE, TAM RÓWNIEŻ PRACOWAŁ JAKO LEKARZ WETERYNARII.

W 2020 ROKU ZOSTAŁ LAUREATEM NAGRODY LITERACKIEJ „NIKE” ZA POWIEŚĆ „BAŚŃ O WĘŻOWYM SERCU ALBO WTÓRE SŁOWO O JAKÓBIE SZELI”.

 

 

Kiedy postanowiłeś zostać lekarzem weterynarii?

Nie pamiętam… 🙂 Od zawsze chciałem się właśnie tym zajmować. To było moje marzenie z dzieciństwa, do którego konsekwentnie dążyłem. Same studia może nie były aż tak ciekawe, jak zawód, który pozwalają później wykonywać.

 

Czy oprócz pacjentów jakieś zwierzę Ci towarzyszy?

Na chwilę obecną zwierząt nie mam, bo najzwyczajniej – nie mogę sobie teraz na nie pozwolić z różnych przyczyn.

Cały czas jestem w rozjazdach. Od blisko roku nie pracuję już czynnie w zawodzie, ale mam okazję porozmawiać z różnymi osobami, a wcześniej nie miałem tej możliwości. Nadrabiam spotkania, poza tym mam do napisania dużą książkę – to po pierwsze. Po drugie – żeby się zająć zwierzątkiem jak należy – trzeba być przygotowanym na ewentualne, czasem niemałe wydatki. Może być tak, że nic się nie wydarzy i wszystko będzie w porządku, ale po doświadczeniach nie tylko z pracy wiem, że nie zawsze jest tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Podobnie było z moim psem Cziko, niewielkim mieszańcem (trudno powiedzieć jakich ras).

Radek Rak z Czikiem

Fot. Archiwum prywatne

W każdym razie, jak wiele małych psów miał problem z zapadalnością tchawicy. Kiedy przychodziła jesień, było wilgotno, powietrze bardziej zanieczyszczone – on się zaczynał dusić.

Na początku objawy były mało nasilone i przechodziły zazwyczaj po jakimś standardowym leczeniu niesterydowym rozszerzającym oskrzela, które przynosiło całkiem niezły efekt.

Niestety Kraków, to jest takie miasto, w którym, gdy zaczyna się listopad, nie musiałem patrzeć na wskaźniki zanieczyszczenia powietrza. Wystarczyło przyjść do poczekalni w przychodni. Jeśli była pełna małych psów, które się duszą, jasne było to, że wszystkie normy zostały przekroczone, bo wszystkie zanieczyszczenia gromadzą się na wysokości ich głów.

W przypadki Cziko, kiedy ta zapadalność tchawicy zaczęła być widoczna endoskopowo, zdecydowaliśmy się na stenty. Ze względu na swoje dość nietypowe wymiary musiał mieć wszystko robione na zamówienie. Na pewno przedłużyło to jego życie, ale nie pokuszę się o określenie tego, na jak długo. Jednak przyszedł taki moment, że po prostu musieliśmy się pożegnać. Do dotychczasowych, doszły jeszcze inne problemy zdrowotne. Między innymi kardiologiczne jako następstwo permanentnego niedotlenienia i również te związane z wiekiem.

 

Jak długo w sumie był przy Tobie?

Blisko jedenaście lat. Pewnie mógłby dłużej, bo był to mały pies, a przewidywalna długość życia jest dłuższa.

Wracając do pracy lekarza weterynarii – co w niej lubisz najbardziej?

Lubię wszystkich swoich pacjentów. Mam wrażenie, że wszystkich pamiętam. Rozpoznaję ich i to jest fajne, że oni również mnie rozpoznają, mówię tu oczywiście o tych psich. Chociaż w ostatnim okresie mojej pracy, większość moich pacjentów, to były koty.

A najbardziej lubiłem zajmować się rehabilitacją. Tutaj bardzo ważna jest współpraca nie tylko z opiekunem, ale także jego pupilem. Jeśli zwierzę nie będzie chciało współpracować, nie będzie efektów.

Pamiętam jednego z pacjentów, który cierpiał na niedowład. Duży pies – owczarek. Widać było, że się w pewnym momencie poddał. Robił tylko, co się od niego bezwzględnie wymagało. Później się kładł i leżał.

Największe wrażenie robili na mnie moi jamniczy pacjenci. Zawsze podziwiałem u nich chęć walki. Pamiętam szczególnie dwóch.

Pierwszy – Benek, cierpiał na niedowład. Rehabilitowaliśmy go bardzo intensywnie przez miesiąc. Nic się nie działo – zero progresu. Blisko dwie godziny dziennie w lecznicy, a w domu pewnie drugie tyle, bo opiekunowie byli bardzo zaangażowani. No i któregoś dnia przy laseroterapii Benek się spiął, naprężył, wstał na drżących nóżkach i później usiadł. Był to taki moment przełomowy. Rehabilitacja jeszcze trwała przez jakiś czas, ale widać było u Benka postępy. Każdego dnia potrafił coś nowego.

Później, trafił do mnie kolejny jamnik w średnim wieku – Dyzio. Z dnia na dzień stracił czucie w tylnych łapkach, którymi nie był w stanie sam poruszać. Również w jego przypadku było kilka tygodni ciężkiej pracy i zastanawiałem się, czy rehabilitacja w ogóle przyniesie jakikolwiek efekt. Tutaj także, jak u Benka przy takim samym zabiegu sytuacja się powtórzyła.

Zapamiętałem ich szczególnie, bo było po nich widać, że się nie poddają.

Myślę, że to można przełożyć również na ludzi. Dużo rzeczy jest w naszych głowach i nie doceniamy tego, jak wiele może zdziałać i jakie efekty przynieść nasze nastawienie.

 

A co w pracy weterynarza jest najtrudniejsze?

Niestety – koszty niektórych badań i tym samym ograniczenia możliwości finansowania ich przez opiekunów. To była rzecz, z którą trudno mi było się pogodzić.

Pacjent, który przychodzi z czymś niespecyficznym, a i tak konieczne jest wykonanie podstawowych badań, które kosztują. Później często musisz te badania rozszerzyć, co również kosztuje. Niekiedy dochodzą do tego specjalistyczne badania wykonywane tylko przez kilka ośrodków, na przykład badania genetyczne.

Pół biedy, kiedy przychodzi pacjent z typowymi objawami i diagnoza jest łatwiejsza do postawienia. Jednak są przypadki, kiedy trzeba wykonać szereg badań, które wykluczają kolejne choroby, bo nigdy nie wykonuje się przecież w pierwszej kolejności drogiego badania genetycznego wykluczającego jakąś naprawdę nietypową chorobę.

Radek Rak dla Magazynu Pupil

Fot. Archiwum prywatne

Bardziej weterynarz czy bardziej pisarz.

Obecnie moja praktyka weterynaryjna została zawieszona.

O ile dość łatwo mi było połączyć weterynarię i pisanie, o tyle bycie ojcem, weterynarzem i pisarzem wymagało już ode mnie rezygnację z czegoś.

Wspaniale było wykonywać zawód weterynarza przez dziesięć lat. Jednak przyszedł moment, kiedy musiałem poukładać pewne rzeczy.

Ważnym punktem w moim życiu były narodziny córki. Pojawienie się dziecka przewartościowuje wszystko. Kiedy po godzinach nieobecności wracałem z pracy do domu, często opowiadałem żonie różne anegdotki, które przytrafiły się w lecznicy. Któregoś dnia Basia powiedziała – a wiesz, Irenka dzisiaj pierwszy raz się uśmiechnęła. Nie chcę, żeby mnie takie rzeczy omijały.

Praca weterynarza, to nie jest praca na osiem godzin, gdzie o szesnastej odwieszasz fartuch i mówisz „koniec na dzisiaj”. Chociaż tak by się mogło wydawać.

Zdarza się, że wszystko idzie sprawnie, a wizyty są krótkie. Jednak są również takie, kiedy pacjent wchodzi do gabinetu przez dwadzieścia minut. Nie można nic przyspieszyć, bo później nie pozwoli sobie wykonać żadnego badania. Sytuacja jest zupełnie odmienna, kiedy sam przejdzie te kilka metrów z poczekalni do gabinetu i powoli się oswaja z miejscem. Praca w przychodni nie może wyglądać jak praca w sieci fast food, gdzie wszystko idzie szybko. Owszem, są również mniej wymagające sytuacje, ale niekiedy potrzeba więcej czasu i specjalnego traktowania pacjenta.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Wywiad przeprowadziła Katarzyna Nogaj

Artykuł z magazynu PUPIL numer 2(30)/2023