Strefa Twojego pupila - nowości i porady dotyczące zwierząt domowych

Katarzyna Dowbor i jej inspirujące zwierzęta

Katarzyna Dowbor i jej inspirujące zwierzęta

Katarzyna Dowbor: Kiedyś ktoś znajomy mi powiedział: „Ty to masz szczęście do tych zwierząt”. Faktycznie, mam do nich szczęście, ale to też wynika z tego, że serce im daję i serce dostaję. Poza tym – one są po prostu super.

 

Katarzyna Dowbor i jej pies Felek

Fot. Katarzyna Chrzanowska-Kozioł

 

KATARZYNA DOWBOR – Z WYKSZTAŁCENIA PEDAGOG, Z ZAWODU DZIENNIKARKA, PREZENTERKA RADIOWA I TELEWIZYJNA. OD 2013 ROKU JEST ZWIĄZANA Z TELEWIZJĄ POLSAT. OD LAT JEST AKTYWNĄ AMAZONKĄ I PRZYCZYNIA SIĘ DO POPULARYZACJI SPORTÓW KONNYCH. JEST POMYSŁODAWCZYNIĄ ORGANIZACJI JEŹDZIECKICH MISTRZOSTW GWIAZD, KTÓRE ODBYWAJĄ SIĘ W ZAKRZOWIE K. KĘDZIERZYNA-KOŹLA OD 1998 ROKU.

MIESZKA Z LICZNĄ GROMADKĄ ZWIERZAKÓW. KOTY: FIONA I YEAGER. PSY: BENIO, RUMPEL, FELEK I LULU. W ZBUDOWANEJ OBOK DOMU STAJNI MIESZKAJĄ: KLACZ RODEZJA, HUCUŁKA SURMA ORAZ BOSMAN NAZYWANY WOJTUSIEM.

 

Katarzyna Nogaj: Na Pani stronie internetowej możemy przeczytać, że zwierzęta są częścią Rodziny.

Katarzyna Dowbor: Tak. Są to: trzy moje psy plus jeden mojej córki, dwa koty i trzy konie.

 

K.N.: Może zacznijmy od psów.

K.D.: Najstarszy jest Benio, to berneński pies pasterski i ma już prawie 8 lat. To już dużo jak na tę rasę, ale jest w dobrej formie.

Pies Katarzyny Dowbor Rumpel

Rumpel – fot. Katarzyna Chrzanowska-Kozioł

 

Mamy jeszcze Rumpla – około dwuletni, wielorasowy piesek. Ktoś go do nas podrzucił jako szczeniaka i został z nami.

Najmłodszy jest Felek. W tym momencie ma 9 miesięcy – to Jack Russell Terrier i jest z nim związana taka dość sentymentalna historia. Wcześniej, przez 16 lat miałam Pepka. Ukochanego pieska, który jeździł ze mną na plan, też rasy JRT. Córka dostała go od swojego brata, kiedy miała 6 lat. Kiedy Pepuś odszedł, zadzwonił do mnie zaprzyjaźniony hodowca – Irek Kozłowski. Powiedział, że powinna zostać zachowana ciągłość w rodzinie i ma dla mnie pieska, który jest stryjecznym wnukiem Pepusia. Co jeszcze można powiedzieć o Felku? – Jest przeuroczy, ale jest też niestety chuliganem. Daje nam popalić, jak to mały Jack… To cudowna rasa, ale dla doświadczonych osób. Są to charakterne psy, niełatwe w wychowaniu. Muszą czuć autorytet, bo inaczej wejdą właścicielowi na głowę.

Jest jeszcze Lulu – około 10-letnia suczka, którą córka wzięła ze schroniska i jak Rumpel, jest wielorasowa. To bardzo oryginalna „kobieta” i zdecydowanie można o niej powiedzieć, że jest psem jednego właściciela. Mnie toleruje, ale od razu widać, że moją córkę kocha najbardziej. Jakby wiedziała, że to ona ją uratowała. Na przykład, kiedy pójdę z nią na spacer i w pewnym momencie ona się zorientuje, że Marysi nie ma – zrobi w tył zwrot i biegiem do domu, albo kiedy córka wychodzi, to psina kładzie się i na nią czeka. Myślę, że miała właściciela zanim trafiła do schroniska i musiała bardzo przeżyć tę rozłąkę. Poza tym – jest łagodna, ale domu pilnuje jak twierdzy i uważa, że nikt obcy nie ma prawa wejść, zwłaszcza mężczyźni.

 

K.N.: A koty?

K.D.: Koty są dwa. Fiona i Yeager – maine coon, który ma już 16 lat. Nie mieliśmy z nim łatwo, bardzo chorował, a jako kilkumiesięczny

Kot Katarzyny Dowbor

Yeager – fot. Katarzyna Chrzanowska-Kozioł

kociak miał białaczkę. Jest piękny, ale charakterny. Potrafi wejść na stół, zrzucić na przykład szynkę, później patrzeć, jak się psy o nią biją. Takie ma pomysły… Uważa, że jest królem i właściwie wszystkie czworonogi się go boją, a Lulu najbardziej. Jak Yeager gdzieś leży, to psy go omijają.

 

W naszej lecznicy zasłynął z tego, że zasnął podczas badania USG brzucha. Podczas wizyt, jak się go postawi się na stole, to grzecznie czeka. Nie szuka, nie ucieka, nie kombinuje. „No dobra, róbcie przy mnie, co macie do zrobienia” – zdaje się mówić. Jak go zabieram do weterynarza (w szelkach, bo nie lubi kontenerków) bez problemów mogą pojechać z nami również psy. Pewnie to kwestia przyzwyczajenia, bo od małego ze mną jeździł i zawsze z psami. W ogóle jest bardzo psi, taki kotopies. Innym razem, po wykonaniu badań okazało się, że miał duże niedobory witamin i konieczne było podawanie suplementów. Pani weterynarz radziła, jakie kupić, żeby było najłatwiej zaaplikować. Nie ma potrzeby – mówię – połknie tabletkę. Ludzie godzinami walczą, żeby podać kotu pigułkę – ale nie z Yeagerem.

 

K.N.: I trzy konie.

K.D.: Tak. Najstarsza jest Rodezja. 17 kwietnia skończyła 31 lat! Rodezja jest dość złośliwa i weterynarz mówi, że ta złośliwość ją trzyma przy życiu 🙂 Ze mną jest od dwudziestu. Była koniem mojej koleżanki Ani, która prowadziła stadninę, a ja u niej jeździłam konno. Kiedy Ania zginęła w wypadku zdecydowałam, że podejmę się opieki nad Rodezją i jeszcze jedną bardzo z nią związaną klaczą Migeną, która wtedy miała 30 lat. Z myślą o Rodezji, 8 lat temu obok domu wybudowałam stajnię. Teraz mam większą kontrolę nad tym, w jakich przebywa warunkach. Z uwagi na jej wiek wymaga sporo pracy. Jest codziennie wypuszczana na łąkę. Je specjalne musli dla seniorów, które przez wzgląd na jej słabe już zęby trzeba namaczać, żeby nie było zbyt twarde. Kroimy marchewkę w małe plasterki, kroimy jabłuszka. Kupiłam specjalną parownicę do siana, żeby dostawała miękkie porcje. Jest to ciężka praca, ale zwierzęta tę miłość oddają i to jest bezcenne.

Jest jeszcze hucułka Surma. Ma już 9 lat. Okazało się, że jest bardzo utalentowaną kobyłką i bardzo ładnie chodzi pod siodłem. Dlatego nie chciałam, żeby cały czas stała przy koniu i jest w szkółce. Może moja starsza wnuczka będzie na niej jeździć?

Koń Katarzyny Dowbor

Surma – fot. Katarzyna Chrzanowska-Kozioł

Trzeci koń, to moja wielka duma i radość. Bosman, na którego mówimy zdrobniale Wojtuś. Przepiękny, kary koń, rasy śląskiej. Adoptowałam go z Fundacji Centaurus. Później okazało się, że ma bardzo ciekawą historię. Wrzuciłam do sieci jego zdjęcie i zadziałała magia Internetu. Odezwał się do mnie pan, który był jego pierwszym właścicielem i opowiedział mi jego historię. Okazało się, że Bosman wyszedł z bardzo dobrej hodowli. Trafił pod jego opiekę i był ukochanym koniem jego żony i dzieci. Jednak musiał go sprzedać, a kiedy chciał go z powrotem odkupić, usłyszał, że Wojtuś poszedł już w kolejne ręce – do szkółki. Tam z kolei dowiedział się od właściciela, że koń został sprzedany już dalej – do rzeźni. Na szczęście Bosmana udało się uratować. Jak się później okazało – Wojtek ma dwie choroby – tak zwane RAO – to rodzaj astmy występującej u koni. Jest uczulony na pyłki i kurz. Są momenty, kiedy zaczyna mocno kaszleć.

Leczenie jest bardzo drogie, tym samym, jeśli ktoś był nastawiony na zarabianie pieniędzy, to nie będzie wydawał na leki – dlatego niestety pewnie znalazł się tam, gdzie się znalazł. A druga choroba – to head shaking – to takie machanie głową, prawdopodobnie na tle nerwowym. Nie do końca wiadomo z czego się to bierze. U Wojtka pojawia się okresowo. Są dni, kiedy zakłada mu się maskę i super chodzi, a czasem macha głową tak, że nie można na nim w ogóle jeździć i trzeba dać mu spokój. Kiedy do mnie przyjechał był bardzo zapuszczony, pogryziony przez inne konie. Musiał dostawać wziewy, takie jak dla astmatyków. Żeby je zaaplikować, trzeba było kupić specjalną maskę. Uczyłam się jej używać przez miesiąc. Dotykałam, zakładałam, najpierw powoli, później coraz wyżej i wyżej, a teraz już to robię bez problemów. Nikt nie wierzył w to, że się uda. Jednak Bosman przyzwyczaił się i już wie, że wziewy to nie jest nic złego. Leczenie trwało przez dłuższy czas, ale poświęcenie się opłaciło – bo już od 8 miesięcy nie zakaszlał. Pani weterynarz powiedziała, że miał idealne warunki, dzięki temu udało się go wyprowadzić z choroby. Ma łąkę, drewnianą stajnię, odpylone siano, stoi na trocinach – lepiej się nie da. I pomyśleć, że na początku nie dawał się dotknąć… Teraz to jest wielki przytulak. Uwielbiam go. Ma niezwykle łagodny charakter, jest tak grzeczny i układny. Moje psy również za nim przepadają i chodzą przy nim. Pewnego razu, kiedy Rumpel wpadł mu pod kopyta, to żeby przypadkiem na niego nie nadepnąć, trzymał nogę w górze, dopóki psiak sobie nie poszedł. Kiedy jest na łące i go wołam, przybiega do mnie dosłownie jak pies.

 

K.N.: Ma Pani niesamowitą rękę do zwierząt – dosłownie. Z której nawet kot je tabletki…

K.D.: Kiedyś ktoś znajomy mi powiedział: „Ty to masz szczęście do tych zwierząt”. Faktycznie, mam do nich szczęście, ale to też wynika z tego, że serce im daję i serce dostaję. Poza tym – one są po prostu super.

Psy Katarzyny Dowbor

Fot. Katarzyna Chrzanowska-Kozioł

K.N.: Jak wygląda Wasz dzień? Czy macie ustalony rytm dnia, sposób spędzania czasu?

K.D.: Nie ukrywam, że jest to konieczne przy takiej gromadzie. Zwłaszcza, że zwierzęta lubią, kiedy wszystko jest poukładane. Wstaję o szóstej. Wpół do siódmej daję koniom jedzenie i wtedy psy już również są bardzo przejęte i ożywione, bo wiedzą, że niedługo będzie spacer. Uwielbiam te poranne przechadzki, zwłaszcza wtedy, kiedy spotykamy innych opiekunów z zaprzyjaźnionymi psami. Śmieję się, że robi się taka ochronka. Ja mam trójkę lub czwórkę na spacerze, sąsiad dwójkę, kolejny sąsiad jednego. Wszystkie psiaki się znają, razem bawią i chodzimy sobie wspólnie. Mieszkam na wsi, mamy piękne pola wokół, kawałek lasu i to są takie fajne wspólne momenty. Psy też to uwielbiają. Kiedy wracamy, one odpoczywają, a ja w tym czasie zajmuję się końmi – codziennie je czyszczę, sprawdzam kopyta, zmieniam derkę i wypuszczam na łąkę. Dopiero potem jest śniadanie dla psów. One to wiedzą, znają i przywykły do tego rytmu. Później zajmuję się swoimi sprawami. Kiedy jest ciepło bawimy się w ogrodzie. Psy mają bardzo dużo różnych zabawek. Jeśli jest więcej czworonogów, to one się też między sobą wspólnie dogadują. Na przykład ten nasz malutki Feluś świetnie się bawi z Rumpelkiem. Przyjemnie się na to patrzy.

 

K.N.: Czy jakaś sytuacja szczególnie Pani utkwiła w pamięci?

K.D.: Codziennie jest takich kilka. Trudno wszystkie wymienić. Na przykład Rumpelek jest małym, psiakiem, ale zawsze broni pozostałych psów. Kiedy zdarza się, że jakikolwiek inny zaczyna awantury albo się przyczepia do któregoś z naszych – Rumpel, pomimo tego, że się czasem nawet boi, biegnie i staje w obronie. Dla niego stado jest bardzo ważne. Ma dobre serce i fajny charakter. Zresztą wszystkie są fajne. Każdy zwierzak jest inny, a patrzenie na tę gromadę jest lepsze od telewizora.

 

K.N.: Kiedy Pani pracuje, kto się zajmuje pupilami?

K.D.: Musiałam się otoczyć ludźmi, którzy mi w tym pomagają. Jest pani Jola, która się zajmuje psami i kotami i końmi – daje im jeść. Przychodzi pan Krzysiu, który mi pomaga w stajni. Są też pani Agnieszka i Małgosia, które jeżdżą konno. Inaczej się nie da.

 

K.N.: Zwierzęta zauważają Pani dłuższą nieobecność? Jak reagują na powroty?

K.D.: Psy są niesamowite, one się cieszą nawet wtedy, kiedy wracam po chwili. Najbardziej przejęty jest Rumpelek, który tak się cieszy, że aż płacze. Konie każdego ranka mnie witają. Natomiast koty zdają się niczego nie zauważać, ale co tam w środku przeżywają, to one same wiedzą.

 

Katarzyna Dowbor i jej inspirujące zwierzęta

Fot. Katarzyna Chrzanowska-Kozioł

K.N.: Zwierzaki były też inspiracją.

K.D.: Tak, Marcin Kozioł napisał książkę dla dzieci „Tajemnica przeklętej harfy”, w której kot Yeager jest głównym bohaterem. Stworzyliśmy też wspólnie z Marcinem serię książek dla dzieci „Stajnia pod Tęczą”, w której bohaterami są głównie Rodezja i Pepuś (www.stajniapodtecza.pl).

Katarzyna Dowbor i jej inspirujące zwierzęta Katarzyna Dowbor i jej inspirujące zwierzęta Katarzyna Dowbor i jej inspirujące zwierzęta

K.N.: Dziękuję za rozmowę.

 

Wywiad przeprowadziła Katarzyna Nogaj

Artykuł z magazynu PUPIL numer 2(26)/2022