Dorota Chotecka, opisując życie z Lusią mówi: Ja mam trochę tak, że każdy pies mi się z czymś kojarzy – Lusia z pełnią szczęścia. To jest taki szczęśliwy, radosny pies. Wszyscy nam to mówią. Kiedy widzą Lusię na spacerze z nami, lub gdy się bawi z innymi psami, to ona jest tak bardzo szczęśliwa. Wszystkie nasze dotychczasowe wspólne momenty są radosne. Zapraszamy do lektury pięknej opowieści o wzajemnej przyjaźni i oddaniu.
Opiekują się Państwo wspaniałym psiakiem – Lusią. Jak rozpoczęła się Wasza przygoda?
Dorota Chotecka: Lusia to jest nasz trzeci pies rasy leonberger. Uwielbiamy tę rasę! Mówiąc o początkach naszej przygody z leonbergerami, muszę wspomnieć o pewnej pani w górach, która już właściwie od kilku pokoleń hoduje te psiaki. Kocha je i wspaniale się nimi opiekuje. Ma u siebie również inne zwierzęta, które przygarnia i chroni. Któregoś razu trafiliśmy do niej zupełnie przypadkiem. Wtedy zobaczyłam po raz pierwszy pieski tej rasy na żywo i od razu je pokochałam! Nasza pierwsza suczka – Tasza, żyła z nami ponad piętnaście lat. Była fantastyczna. Później mieliśmy Misię, ale niestety Misia zachorowała. Odeszła od nas dosyć szybko, bo w trzecim roku życia. To był dla nas trudny czas, bo bardzo się przywiązujemy do naszych czworonogów. Trzecim psiakiem tej rasy była Lusia. Jest z nami do dziś.
Można powiedzieć, że nie wyobrażała sobie Pani życia bez psiego przyjaciela?
D. Ch.: Tak, ponieważ mi od najmłodszych lat w moim domu rodzinnym towarzyszyły czworonogi. Były to różne psiaki, najczęściej podwórkowe i mieliśmy ich kilka. Radek nigdy nie miał psa w domu. Obiecał mi jednak, że gdy zamieszkamy w domu, to zaopiekujemy się jakimś czworonogiem. Tak też się stało. Każdego z naszych psiaków traktowaliśmy jak członka rodziny. Myślę, że ten rodzaj miłości zrozumieją przede wszystkim ci, którzy mają swoje zwierzaki. Kiedy odeszła Misia, to Radek był pierwszym inicjatorem wyprawy po nowego psa.
Lusia przynależy do rasy leonberger. Psiaki te są towarzyskie i bardzo lojalne oraz raczej spokojne. Czy to typowa przedstawicielka swojej rasy?

“To jest taki szczęśliwy, radosny pies. Wszyscy nam to mówią.”
D. Ch.: Wydaje mi się, że to jest rasa na swój sposób wyjątkowa. Leonbergery są – pomimo wielkości – bardzo łagodnymi psami. Lusia jest taką „przytulanką”, jest bardzo kochanym i rodzinnym psem. Kocha ludzi – tak jakby sama była człowiekiem. Misia była oczywiście nieco inna, bo nie można przecież powiedzieć, że wszystkie psy tej rasy są takie same. Misia była bardziej uparta, robiła wszystko po swojemu.
To nie jest tak, że zwracamy uwagę na przynależność do rasy. Lusia jest wyjątkowa jako psiak, nie tylko jako leonberger. Jest psem rasowym, ale dla nas nie ma to większego znaczenia. Po prostu Lusia to Lusia i to jest ważne. Ona jest absolutnie cudowna: cierpliwa, kochana, miła dla dzieci, empatyczna – po prostu super!
Co zmieniło się w Państwa życiu, gdy Lusia pojawiła się w Waszym domu?
D. Ch.: Lusia, pomimo że ma już cztery lata ma w sobie wciąż coś szczenięcego. Nadal często chce się przytulać, bawić, ciągle nas rozbawia i rozśmiesza.
Taką jej charakterystyczną cechą jest to, że ona „mówi” – komunikuje się z nami, czyli wydaje z siebie najróżniejsze dźwięki, pomruki. Czasami wystarczy jedno spojrzenie na naszego czworonoga i dokładnie wiemy, o co mu chodzi. Myślę, że psiarze będą wiedzieli, co mam na myśli. (śmiech) To jest po prostu kapitalne, bardzo zabawne i śmieszne. (śmiech)
Zarówno Lusia, jak i każdy z naszych dotychczasowych czworonogów sprawiły, że nasze życie jest weselsze – tak po prostu. Dużą rolę odgrywa tutaj również empatyczna natura Lusi. Kiedy np. nasza córka wraca ze szkoły albo my mamy gorszy humor, to ten pies potrafi nas bardzo rozbawić i wnosi wiele uroku do naszego codziennego życia.
Mało tego, działa w sposób uspokajający, ponieważ podchodzi do człowieka, pozwala się głaskać, a każde zanurzenie ręki w jej sierści działa relaksująco. Lusia o tym doskonale wie. Podchodzi i sprawia, że człowiek bezwiednie zaczyna ją głaskać. Robię to nawet teraz, podczas naszej rozmowy. (śmiech) Poza tym lubi zaglądać przez okna i to też jest zabawne. Wie, że nam się to podoba i że się z tego cieszymy, więc wchodzi do kuchni i wygląda przez to okno. Najbardziej lubi obserwować naszych gości. My się już do tego jej zachowania przyzwyczailiśmy, ale obca osoba, która widzi takiego ogromnego psa zaglądającego przez okno, może się zdziwić. Lusia wygląda jak lew – jest ogromna!
Czy dzielą się Państwo po równo obowiązkami związanymi z posiadaniem psa?
D. Ch.: Tak, w naszym domu wprowadzamy podział obowiązków. Jest nam troszkę łatwiej, ponieważ mamy ogród, więc Lusia cały czas może sobie – zgodnie ze swoimi preferencjami – wychodzić na zewnątrz. Natomiast, tak czy inaczej, obowiązki dzielimy między siebie.
Leonberger to jest rasa, która potrzebuje obecności człowieka. My nawet nie możemy sobie wyjechać i zostawić na przykład kogoś, tylko żeby przychodził i dawał Lusi jeść. To w ogóle nie wchodzi w grę, bo ktoś musi być z nią cały czas. Nie mówię, że wymaga 24-godzinnej obecności, ale ktoś musi mieszkać u nas, bo inaczej Lusia by się zapłakała. (śmiech) Ona musi mieć zawsze człowieka koło siebie.
Po drugie, ona wymaga spacerów. To jest duży pies, który potrzebuje się wybiegać. W kwestii chodzenia na spacery staramy się wymieniać. Kto ma akurat czas albo wcześniej wróci do domu, idzie z Lusią na spacer. Taki spacer trwa zazwyczaj od 45 minut do godziny. Lusia chodzi często do lasu, w okolicy ma swoje koleżanki i kolegów, spotykają się, bawią razem. Nawet mamy tutaj koleżankę z jej rasy, Misię. Spotykają się na zabawie. To jest dość zabawne, bo inaczej się bawią dwie leonbergerki, a w odmienny sposób Lusia bawi się z pieskami innych ras. One się fantastycznie rozumieją z Misią, choć są obydwie suniami. To jest jej taka przyjaciółka. U nas jest też tak, że nikogo nie trzeba namawiać do spaceru, bo każdy, jeśli ma czas, to chce iść z Lusią. Dlatego my bardzo często wychodzimy z nią razem – w trójkę.
Jeśli chodzi o jedzenie, Lusia je dwa razy dziennie. Oczywiście są różne przekąski pomiędzy (śmiech), ale takie główne posiłki są dwa. Rano, kto pierwszy wstanie, ten przygotowuje Lusi jedzenie. Dopiero potem jest nasz posiłek. Ona zawsze jest pierwsza w kolejności.
Jeśli chodzi o higienę – czesanie itp., to zazwyczaj zajmuję się tym ja. Ale moja córka również się bardzo angażuje. Na wiosnę, kiedy Lusia ma nieco splątaną sierść, to wtedy moja córka ma cierpliwość do tego i siedzi godzinę lub dwie i rozczesuje. Lusia regularnie jeździ też do fryzjera, bo ma naprawdę dużo sierści.
Kogo Lusia uważa bardziej za swojego „pana” lub „panią”?
D. Ch.: To dość zabawne, bo osoby z naszego otoczenia najczęściej wskażą mnie. Ja powiem, że mnie, mąż powie, że jego, a nasza córka Klara powie, że ją. (śmiech) Wydaje mi się, że mnie najbardziej słucha. Kiedy Lusia się pojawiła, to ja miałam największe doświadczenie z psami. Wykorzystałam je, by nauczyć ją bycia z nami, podstawowych umiejętności. Ona się zresztą bardzo szybko nauczyła tego wszystkiego, żebyśmy się dopasowali i żeby nie było nieporozumień. Chciałam, żeby ona wiedziała, jak my żyjemy i o co nam chodzi, ale też żebyśmy się nauczyli jej. W związku z tym wydaje mi się, że to ja jej najwięcej czasu poświęcałam, żeby jej to wszystko pokazać i objaśnić. I ja się stałam takim przewodnikiem przez to. Natomiast na spacerze słucha się każdego z nas jednakowo.
Są Państwo osobami aktywnymi zawodowo. Jak Lusia radzi sobie z samotnością, gdy są Państwo w pracy?

Foto. archiwum prywatne
D. Ch.: Ona jest bardzo rzadko sama. U nas w domu tak naprawdę ciągle ktoś jest. Dom jest otwarty i pełen ludzi, w związku z tym Lusia jest bez przerwy z kimś. Dlatego mogliśmy zdecydować się na psa, który lubi towarzystwo. Przygarnięcie psiaka to bardzo ważna decyzja i odpowiedzialność. Lusia może przebywać na zewnątrz, ale musi widzieć, że obok są ludzie. W naszych zawodach fajne jest to, że często się wymieniamy – mąż ma na rano, ja idę do pracy na popołudniu. Po południu już mąż przyjeżdża, ja wyjeżdżam. W międzyczasie córka wraca ze szkoły. Ponadto, często naszymi gośćmi są moja mama oraz mój brat. Lusia kocha mojego brata z wzajemnością. To jest jej taki pupilek, a on ciągle ją rozpieszcza. Zarówno mój brat, jak i córka są osobami, z którymi Lusia najchętniej się bawi.
Obserwując Państwa profile w mediach społecznościowych można zauważyć, że lubią Państwo podróżować. W podróżach towarzyszyła Wam wcześniej Misia, a teraz Lusia.
D. Ch.: To prawda. Lusia lubi podróże samochodem. Kiedy tylko widzi, że wsiadamy do auta, to od razu wie, że się gdzieś wybieramy. Świetnie znosi jazdę i zazwyczaj przez całą podróż śpi. To zabawnie wygląda, bo jeździmy z tym ogromnym psem z tyłu. Ona siedzi wtedy z Klarą. Kilka razy w roku wyjeżdżamy nad morze. Mamy psią plażę, mamy kolegów, koleżanki, znajomych. Zazwyczaj zatrzymujemy się w tym samym miejscu. Niestety, kiedy jedziemy za granicę, to nie zawsze mamy możliwość, by ją zabrać razem z nami. Wtedy zostaje pod dobrą opieką w domu. Nigdy nie oddajemy jej do hoteli dla psów. Proszę mnie źle nie zrozumieć – ja nie mówię, że to są złe miejsca. Bardzo fajnie, że są takie domy dla piesków, hotele, w których mogą pomieszkać, gdy ktoś wyjeżdża. Psy się wtedy bawią z innymi, są zaopiekowane. Tak jak w przedszkolu. To jest super. Ale my jakoś wolimy zapewnić Lusi opiekę w domu, w swoim otoczeniu.
To świetnie, że mają Państwo takie zaufane osoby, którym mogą powierzyć opiekę nad Lusią.
D. Ch.: Tak. Mąż tutaj mi podpowiada, że mamy jeszcze fantastyczną sytuację, bo nasza sąsiadka całe swoje życie poświęciła psom. Ona ma zawsze siedem, osiem czworonogów, które bardzo kocha. Są tacy ludzie, którzy może czasami bardziej niż ludzi kochają zwierzęta. I akurat nam się trafiła taka sąsiadka. Proszę sobie wyobrazić, jak Lusia ma z Nią dobrze. Nasza sąsiadka odwiedza Lusię – niezależnie od tego, czy jesteśmy w domu, czy nie. Opiekuje się nią i podrzuca jej smakołyki. Ma klucz od naszej furtki i może bez problemu przychodzić. My już jesteśmy przyzwyczajeni, że Pani Ania przychodzi do Lusi i się razem bawią.
Proszę opowiedzieć o Waszym najpiękniejszym wspomnieniu związanym Lusią.
D. Ch.: Mnóstwo było takich pięknych sytuacji. Jedna z nich jest nam bardzo bliska. Lusia jest pod względem gabarytów bardzo duża. Pomimo tego nauczyła się siadać na kolana. To jest niesamowite, naprawdę. Ona siada na kolana, ale tylko do naszej córki Klary, do nikogo więcej. Mnie to rozczula, jak taki wielki pies sadowi się do niej na kolana. Nauczyła się tego, gdy była jeszcze malutkim pieskiem i tak jej zostało do dziś. A teraz jest już ogromna – jak Clifford. (śmiech) Piękne wspomnienia wiążą się także z naszymi podróżami nad morze. Lusia je uwielbia. Jak ona się tam cieszy, jak żyje…
Ja mam trochę tak, że każdy pies mi się z czymś kojarzy – Lusia z pełnią szczęścia. To jest taki szczęśliwy, radosny pies. Wszyscy nam to mówią. Kiedy widzą Lusię na spacerze z nami lub gdy się bawi z innymi psami, to ona jest tak bardzo szczęśliwa. Wszystkie nasze dotychczasowe wspólne momenty są radosne.
Wyobraźmy sobie, że Lusia może sama zdecydować o tym, co będzie robić w życiu. Co by to było?
D. Ch.: Kim byłaby Lusia? Aktorką! (śmiech) Naprawdę. Ona jest tak z nami zżyta, że potrafi na przykład czasami naśladować zachowanie męża. Wiem, że to może brzmi trochę dziwnie, ale tak naprawdę jest. Moja córka jest śpiewająca, ma bardzo dobre wyczucie rytmu. Lusia często po swojemu z nią śpiewa i nie fałszuje. (śmiech) Doskonale wie, co zrobić, żeby było wesoło.
Radosław Pazura: Jest też znawczynią stanów psychicznych. Świetnie je wyczuwa. Kiedy ktoś jest zdenerwowany, to od razu się odsuwa gdzieś na bok. Szanuje to, że mamy jakiś problem, jakby nie chciała się wtrącać. Naprawdę tak jest. Kiedy się do siebie przytulamy, to ona też szanuje naszą chwilę.
D. Ch.: Jest niesamowita. Robi zabawne miny. Znamy ją już i wiemy, co kombinuje. Ja wtedy zazwyczaj mówię: „Lusia, wiem, że coś kombinujesz! Wiem, że przyszłaś po kiełbaskę, a nie po to, żeby Cię pogłaskać!”. Wtedy ona tylko spojrzy, obliże się i pójdzie. Wszystko rozumie.
R. P.: Aktor chce zawsze z siebie pokazać coś na zewnątrz, prawda? Ona ma to samo! Stara się uzewnętrznić swoje emocje. Dużo „gada”, chce nam ciągle coś powiedzieć – oczywiście za pomocą swojego języka. A my ją rozumiemy, bo już jej język zdecydowanie znamy…
Bardzo dziękuję za rozmowę! Życzę wielu szczęśliwych lat z Lusią!
Rozmawiała: Martyna Major