„Jeśli chodzi o pomysł, to od zawsze marzyłam o tym, by mieć swoją kawiarnię. To marzenie było ze mną już od dłuższego czasu, ale nie było skonkretyzowane. […] Dodatkową motywacją był fakt, ze w moim przypadku nie chodziło tylko o biznes. Miałam poczucie misji do spełnienia i stad wzięła się kocia kawiarnia” – rozpoczyna swoją opowieść Pani Anna Pawlicka, właścicielka „Miau Cafe” – pierwszej warszawskiej kociej kawiarni. Czym jest kocia kawiarnia i jaki cel ma jej działalność? – To wszystko w naszym artykule.
Rozmowa z Anną Pawlicką,
właścicielką kawiarni Miau Cafe.
Jak długo funkcjonuje już Miau Cafe? Sąd pomysł na taką działalność?
Kawiarnia funkcjonuje już osiem lat. Obecnie jest na Mokotowie, wcześniej była na Woli. Jeśli chodzi o pomysł, to od zawsze marzyłam o tym, by mieć swoją kawiarnię. To marzenie było ze mną już od dłuższego czasu, ale nie było skonkretyzowane. Wiedziałam, że konkurencja wśród takich zwykłych kawiarni jest bardzo duża, ciężko jest się czymś wyróżnić. Dodatkową motywacją był fakt, że w moim przypadku nie chodziło tylko o biznes. Miałam poczucie misji do spełnienia i stąd wzięła się kocia kawiarnia. Zawsze kochałam koty, miałam dwa swoje ukochane pierwsze kotki. Jeden z nich był ze mną dziewiętnaście lat, drugi szesnaście. Od nich zaczęła się moja miłość do kotów i ona we mnie w pewnym sensie została. W międzyczasie słyszałam i czytałam o kocich kawiarniach w różnych miejscach na świecie – przede wszystkim w Azji, ale też coraz częściej w miastach europejskich. Miałam chęć otworzyć taką kawiarnię, choć w tej sytuacji największym problemem był brak środków.
Jak udało się Pani zaradzić?
Udało mi się stworzyć kampanię crowdfundingową. To nam bardzo pomogło. Ale trzeba oczywiście dodać, że takie przedsięwzięcie wiązało się również z wzięciem dużego kredytu. Kampania była przede wszystkim reklamą. W tamtym momencie myślałam, że z dochodów z kampanii pokryjemy wszystkie wydatki, natomiast tak się oczywiście nie stało. Można zatem powiedzieć, że start nie był łatwy. Ale udało się.
Czy na początku w kawiarni rezydowały Pani własne koty, czy były to już przygarnięte zwierzaki?
Kawiarnia, jak podkreślałam wcześniej, miała mieć swoją misję. W trakcie jej tworzenia różnie się działo, ponieważ pojawiały się często negatywne opinie na ten temat. Ja od zawsze miałam taką wizję, że to miejsce powstało nie po to, by robić zwierzętom krzywdę, ale żeby im pomagać. Oczywiście pomoc miała być dwustronna, ponieważ kotom staraliśmy się znajdować domy, natomiast ludziom zwierzaki do kochania. Pierwsze koty pochodziły z fundacji. Dostaliśmy namiar, że jest do odebrania pięć kotków, których dotychczasowa właścicielka zmarła. Nie było możliwości, żeby zwierzaki nadal były razem w kolejnym domu, więc postanowiono, że zostaną rozdzielone i wysłane do schroniska. Nie chcieliśmy tego i takim sposobem kociaki wskoczyły do nas. Uniknęliśmy w ten sposób rozdzielenia ich i wysłania do schroniska.
Rozumiem, że te kociaki już nie przebywają w kawiarni.
Tak, tych kotów już dawno nie ma w kawiarni. Mają w tym momencie swoje własne domy. Jeden z nich jest u mnie (śmiech). Ze mną została Milusia. Niektórzy z gości kawiarni ją pamiętają, między innymi z pięknego imienia. Ale tak naprawdę Milusia nigdy tak do końca milutka nie była (śmiech). Jest to raczej złośnica, która zawsze stara się postawić na swoim. Ale jest przy tym przekochana.
Ile kotów przebywa w kawiarni w tym momencie?
Teraz mamy dziesięć kotków. Całkiem sporo, ale to cały czas rotuje, ponieważ mieszkające u nas koty znajdują nowych właścicieli, natomiast inne dojeżdżają do nas z fundacji. W związku z tym liczba zwierząt cały
czas się zmienia. Czasem jest to sześć, czasem jedenaście. Dodam jeszcze tylko, że zwierzaki, które do nas trafiają, to nie są przypadkowe koty. Przechodzą proces selekcji. Można powiedzieć, że są wybierane spośród wszystkich zwierząt, którymi opiekuje się fundacja.
Czym muszą wyróżniać się koty, by trafić do Miau Cafe?
Przede wszystkim nie możemy wziąć każdego kota, którego fundacja nam zaproponuje. Zwierzaki, które do nas trafiają, muszą lubić kontakt z ludźmi, nie przeszkadza im również towarzystwo innych kotów. Nie mogą się bać ani ludzi ani innych zwierząt. Wiemy, że koty są różne, więc wybieramy takie, które w naszej opinii poradzą sobie w kawiarni. Przede wszystkim nadal chodzi nam o to, by nie zrobić krzywdy kotom, żeby ich nie unieszczęśliwić. I to działa, ponieważ faktycznie ludzie je uwielbiają, zakochują się i wielokrotnie potem dochodzi do adopcji kociaków. Trafiają one do swoich nowych domów, a my przyjmujemy następne.
Pani kawiarnia oprócz kawy i ciast oferuje również możliwość kontaktu ze zwierzętami. Czy w dzisiejszym świecie jest to potrzebne?
To też jest jakiś element mojej misji. Chciałam stworzyć dla swoich gości miejsce do relaksu. Miało być ono zupełnie inne niż taka standardowa kawiarnia. Ja pochodzę z Łodzi, wiele lat tam mieszkałam. Pamiętam z moich lat spędzonych w tym mieście małą herbaciarnię – nazywała się Niebieskie migdały. Było to miejsce, do którego się wchodziło, zamykało drzwi i czuło się, że jest się jakby w innym świecie. Można było naprawdę odpocząć od zgiełku, problemów. Ja czułam się tak, jakby tam zwalniał czas. Dlatego też zależało mi na stworzeniu takiego miejsca w Warszawie. Żeby moi goście mogli wejść do kawiarni i oddzielić się trochę od pędu, wyciszyć się, posiedzieć w spokoju i – co oczywiste – poobcować ze zwierzętami. A one robią coś takiego dobrego. Kiedy przyjdą, siądą na kolanach, zaczynają mruczeć, to człowiek zapomina o problemach, relaksuje się. W naszej kociej sali nie ma typowej muzyki, są za to odgłosy natury – śpiew ptaków. Jest po prostu zupełnie inaczej. Rzeczywiście otrzymujemy takie info zwrotne, że do nas można przyjść i zapomnieć o świecie na zewnątrz, odpocząć.
Z Pani wypowiedzi wywnioskowałam, że kawiarnia podzielona jest na dwie części.
Tak, jest część barowa, w której przygotowujemy kawę i w której oczywiście można usiąść, jeśli się nie chce wejść do kotów (albo nie ma tam wolnych stolików) oraz część kocia, gdzie przebywają nasze zwierzaki. To właśnie tam najczęściej mówimy o wejściu do innego świata, oddzielonego od problemów (śmiech). Nadal ma on charakter kawiarniany, bo wchodzimy tam z napojami, jedzeniem, są stoliki i inne typowe meble, ale z drugiej strony to jednak jest już królestwo naszych kotów. One są tam najważniejsze. My – ludzie idziemy do nich w gości, a one są gospodarzami.
Rozumiem, że jeśli przychodzimy w gości do kotów, to obowiązują nas pewne zasady, tak?
Najważniejsza zasada głosi, że królami tego terytorium są koty. W regulaminie są zapisy o tym, by nie podnosić kotów, jeśli tego nie chcą, aby nie przeszkadzać im podczas snu. Trzeba pamiętać również, żeby nie dokarmiać kotów, bo to co mamy na talerzach niekoniecznie jest dla nich odpowiednie i zdrowe. Koty są ciekawskie. One naprawdę mogą chodzić wszędzie w tej części – dosłownie wszędzie, również po stolikach. Trzeba więc pilnować swojego jedzenia, bo zwierzaki mogą je po prostu zabrać. Po takich przysmakach kociaki mogą mieć później problemy z brzuchami, więc wystrzegamy się tego. W kociej części można robić zdjęcia, ale nie wolno używać lamp błyskowych, by nie straszyć zwierząt. Muszę powiedzieć, że my naprawdę dbamy o to, by kotom było u nas jak najlepiej i tego samego wymagamy od naszych gości.
Czy to dlatego do kociej części mają wstęp dzieci w wieku 13+? Co skłoniło Was do takiej decyzji?
Na początku mieliśmy taką fantazję, żeby edukować dzieci w zakresie opieki. Chciałam uczyć dzieci dobrego postępowania ze zwierzętami. To się trochę zmieniło podczas funkcjonowania kawiarni. Od początku po części liczyłam na wsparcie rodziców w zakresie edukacji ich dzieci. Tego wparcia w wielu przypadkach nie było. Nie mogę powiedzieć, że zawsze to zachowanie było złe, ponieważ niektóre dzieci naprawdę super sobie radziły. Niestety nie jestem w stanie przeprowadzać selekcji na podstawie zachowania, więc zdecydowałam, że do kociej części wchodzą tylko osoby, które ukończyły trzynaście lat. Trzeba podkreślić, że do takiej decyzji doprowadziły naprawdę złe, niekorzystne dla kotów zachowania. Rodzice przychodzili z dziećmi do kawiarni trochę jak na plac zabaw. Zajmowali się sobą, swoimi telefonami, kawą, a dzieci robiły z kotami, co tylko się im podobało. Można powiedzieć, że to była zabawa „kotami”, a nie „z kotami”. Po kilku naprawdę drastycznych scenach podjęłam decyzję o zamknięciu tej części lokalu dla młodszych dzieci na stałe, pomimo faktu, że już od kilku lat spotkania kotów z dziećmi odbywały się tylko w poniedziałki. To była dla mnie bardzo trudna decyzja do podjęcia. Niestety, nie mogłam zachować się inaczej przez wzgląd na dobro naszych kotów.
Ograniczenia dotyczą wyłącznie kociej sali, prawda? Do części barowej dzieciaki mogą przychodzić?
Jak najbardziej tak – serdecznie zapraszamy. To jest właściwie tak, że my mamy przeszkloną całą ścianę pomiędzy salami. Oznacza to, że koty są widoczne (jeśli tylko nie chowają się gdzieś), można sobie je obejrzeć, zobaczyć. Jeśli któraś z baristek jest akurat wolna, to może zabrać dziecko do części kociej, mogą wspólnie nakarmić koty smaczkami. Ale to są takie wyjątkowe sytuacje, można powiedzieć niecodzienne. Tego typu wejścia trwają tylko chwilę i są raczej sporadycznie. Tak więc na posiedzenie przy herbatce i ciastku młodsze osoby zapraszamy do części barowej.
Kto najczęściej odwiedza kawiarnię?
Myślę, że my mamy bardzo dużo gości młodych, w takim wieku przede wszystkim studenckim. Można powiedzieć, że są to osoby przed trzydziestką. Nie jest to oczywiście reguła. Przychodzą też osoby starsze – np. z okazji dnia babci, dziadka lub na inne święta. Robimy często jakieś promocje, specjalne dni tematyczne. Wtedy często te młodsze osoby przyprowadzają swoje babcie, dziadków, rodziców. Dojrzalsi goście przychodzą przede wszystkim w weekendy. W tygodniu mają zapewne wiele obowiązków. Studentom łatwiej jest znaleźć czas w ciągu tygodnia.
Wyobraźmy sobie, że jestem gościem kawiarni, spodobał mi się których z kotów i chcę go zaadoptować. Jak wyglądałby procedura adopcji?
Wtedy przychodzi Pani do mnie, a ja kieruję do odpowiedniej fundacji, która opiekuje się danym kotem. My nie odpowiadamy za proces adopcji i wszelkie formalności z nim związane – pełnimy funkcję domu tymczasowego. Wszystkie kwestie formalne są wykonywane przez fundację. Jeśli któryś z naszych gości ma chęć adopcji, to odsyłamy do odpowiedniego organu. W naszym zakresie jest danie im domu i opieka.
Czy koty mają specjalny harmonogram dnia – stałe pory karmienia, drzemek?
Owszem, mają. Ich harmonogram jest głównie oparty na porach jedzenia (śmiech). Nasze koty jedzą trzy razy dziennie. Czasem dostają pożywienie częściej – kiedy mamy kocie maluszki. Ale to wyjątkowe sytuacje. Rano, gdy przed dziewiątą do pracy przychodzą baristki, to koty już siedzą przy szybie kawiarni i czekają na jedzonko i na pieszczoty. Te koty doskonale znają baristki, mają ze sobą bardzo dobrą więź. Dziewczyny bawią się z kotami, dają im swoją uwagę, więc po prostu się lubią. Zresztą muszę powiedzieć, że do naszej kawiarni trafiają wyjątkowe pieszczochy, które naprawdę potrzebują zabawy, łaszą się, domagają się kontaktu z człowiekiem. Czasem nawet myślę sobie, że moje koty w domu nie są aż takimi pieszczochami, jak nasze kawiarniane (śmiech). Później pojawiają się goście. Na początku dnia, zaraz po śniadaniu, koty są mocno aktywne. Chodzą, zaczepiają gości, bawią się. Potem, jak już jedzonko dotrze do brzuszka, to jest pora na odpoczynek, drzemkę. Wtedy chowają się w swoich miejscach i idą spać. I później w kółko to samo… Przed porą obiadu też już czekają przy szybie i patrzą, czy dziewczyny idą nakładać im jedzenie. Zresztą koty doskonale znają odgłosy przygotowywania jedzenia i potrafią je momentalnie usłyszeć. To są takie najważniejsze codzienne rytuały. Poza tym koty robią, co chcą. Mają swoje drapaki, półki na ścianach (cały system półek), więc bawią się według własnych zachcianek.
Czy są plany na kolejną kawiarnię, skoro pierwsza cieszy się taką popularnością?
Wcześniej, owszem, były takie plany. Później przyszła pandemia, która okropnie dała nam popalić. My się właściwie cały czas zbieramy po tym okresie pandemii i zamknięcia. Mimo że to tak pięknie wygląda na zewnątrz, bo w kawiarni jest dużo ludzi i panuje ruch, to niestety finansowo nie jest już tak kolorowo. Taki profil kawiarni to ogromne obciążenie finansowe, ponieważ musimy zadbać o koty. One jedzą karmę naprawdę z najwyższej półki, potrzebują żwirku do kuwet, leków – jeśli jest taka konieczność. Na ten moment nie planujemy niczego konkretnego, ale kto wie, co pokażę przyszłość. Były takie dni po pandemii, że niemalże przeklinałam to, że po okresie zamknięcia zdecydowałam się kontynuować tę moją misję, ale teraz bardzo cieszę się, że przetrwaliśmy i jesteśmy.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Życzę wielu sukcesów w dalszym prowadzeniu kawiarni i realizacji planów o kolejnych lokalizacjach.
Rozmawiała: Martyna Major
Artykuł z magazynu PUPIL numer 1(33)/2024