Strefa Twojego pupila - nowości i porady dotyczące zwierząt domowych

Do domu przodków

Do domu przodków

Zabrałem psa do jego ojczyzny, by przez miesiąc mieszkać w namiocie przy trzydziestostopniowym mrozie.

 

 

podróżnik

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Lewicki. Instruktor survivalu, zimowy podróżnik, prezes Fundacji Dzika Droga – zajmującej się edukacją outdoorową, wypoczynkiem na łonie natury i szkoleniami z zakresu sztuki przetrwania.
www.dzikadroga.pl
www.facebook.com/dzikadrogapl
www.instagram.com/dzikadroga/

Nie po raz pierwszy odwiedziłem z malamutem kraj jego prababci. Zawsze jednak scenariusz jest taki sam – marsz w śniegu, zamarzające palce, obiad w menażce zastyga zaraz po zdjęciu z palnika, za ścianą namiotu szaleje zamieć, a ja w śpiworze liczę, że znów przetrwam noc w temperaturze minus trzydzieści.

Od dwóch dekad jestem właścicielem malamutów, od dziesięciu lat zabieram je w Arktykę. Wybór rasy psa nie był oczywiście przypadkowy. Jak one kocham zimę, bezkresne lodowe pustynie, dziewiczą naturę, zwierzęta, które w tak odległych rejonach są jedynymi towarzyszami drogi. I to magiczne uczucie spełnienia, gdy w towarzystwie psa mogę otwierać bramy kolejnej przygody. Dzikiej, niebezpiecznej – ale partnerstwo, które wówczas buduję z moim psem, jest nieocenione.

o niezwykłej podróży Tomasz Lewicki

Foto. archiwum prywatne

W 2016 roku wybrałem się z partnerką – Klaudią i naszym Kadlookiem w niemal roczną, zimową podróż rowerem tandemem z samodzielnie zbudowaną przyczepką z Polski przez Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię aż na Nordkapp – i z powrotem przez Norwegię, Szwecję do Polski. Projekt podróżniczy „Tandemowe Trip Love” miał na celu popularyzowanie podróży z psem. Dowiedliśmy, że odpowiednia logistyka wyjazdu, urlopu, wycieczki, pozwala na towarzystwo pupila. Od tej wyprawy zaczęliśmy realizować coraz śmielsze projekty: wypad za koło podbiegunowe w stylu polarnym, wędrówki w okresie wiecznej ciemności, poznawanie kultury rdzennych ludów. Północ stała się moim drugim domem, do którego wracam z radością.

W lutym tego roku, jeszcze przed otwarciem sezonu turystycznego, wybrałem się z moją malamutką – Inari (imię pochodzi od nazwy lapońskiej wioski i jednego z największych jezior Finlandii) do północnej Szwecji na słynny Szlak Królewski. Przez niemal miesiąc wędrowaliśmy w skrajnych warunkach w górskim terenie jednego z ostatnich dzikich rejonów Europy. Była to pierwsza zimowa podróż dwuletniej suczki, dlatego wybrałem szlak, który prowadzi przez zachwycającą krainę, ale średnio co siedemdziesiąt kilometrów przecina drogę asfaltową. Daje to możliwość dostosowania długości wędrówki do naszych możliwości.

Przedsięwzięcie, jakim jest zimowa ekspedycja z psem, to zadanie niełatwe. Doświadczenie poprzednich podróży dało mi wiedzę, z jakimi wyzwaniami przyjdzie się mierzyć i mnie i czworonogowi. Bo nie każdy pies nadaje się do każdej podróży i nie wszystkie podróże są odpowiednie dla danego psa. Brałem pod uwagę osobowość pupila, relacja między nami, prowadziłem trening posłuszeństwa, przyzwyczajałem do różnych środków transportu, nocowaliśmy w namiocie, badałem reakcje na bodźce – od zatłoczonych dworców, po spotkanie dzikiego zwierzęcia. Ważny był też trening fizyczny, który przygotuje psa do wzmożonego wysiłku: nauka ciągnięcia sań polarnych – akceptacja uprzęży, szelek, trudności wykonywania manewrów, poskromienie strachu, że coś pędzi tuż za ogonem. Wielkie znaczenie ma też psie zdrowie: kontrola weterynaryjna, spełnienie formalności związanych z podróżą zagraniczną. Bezpieczeństwo i zdrowie psa było najważniejsze, dlatego na kilka miesięcy przed wyjazdem poinformowałem o tym lekarza, a ten wykonał i zlecił odpowiednie badania, które dopuszczają zwierzaka do planowanego przedsięwzięcia. Spełnienie wszystkich wymagań związanych ze szczepieniami i odrobaczeniem psa chroni nas przed przykrymi niespodziankami.

O swoich podróżach T. Lewicki

Foto. archiwum prywatne

Nie lekceważę też nigdy sfery emocjonalnej Inari. Spędziliśmy dwie doby w podróży samochodem na północ Szwecji. Było to wyczerpujące i pod koniec trasy pojawił się u niej silny stres. Powrót warunków zimowych sprawił jej ogromną radość, ale gdy stanęliśmy na szlaku i próbowałem podpiąć do niej sanie – odmówiła współpracy. Za dużo wrażeń w zbyt krótkim czasie. Zatem przez pierwsze dwa dni ciągnąłem dwie pulki (sanie polarne), a pies radośnie hasał po śniegu. Gdy wreszcie Inari była gotowa, przejęła ekwipunek i weszła w tryb pracy, wykazując hart alaskana malamuta – lokomotywy północy.
Towarzyszyły nam strome podejścia, szczeliny, zaspy. Wiatr północy, gnający z prędkością sto kilometrów na godzinę, niesie ze sobą miliardy lodowych igieł. Przy potężnym mrozie rzuca nimi o zmarznięty grunt. I nie szumi, a wyje, jęczy, lamentuje, podczas mroźnej, samotnej nocy zawodząc niekończące się requiem dla potępionych. I może także dlatego, nie tylko ze względu na mróz, zimą tak nieliczni turyści pojawiają się na szlaku. Była połowa lutego, sezon turystyczny jeszcze się nie rozpoczął, schroniska zamknięte, dostępne wyłącznie schrony awaryjne. Samotność w dzikiej bieli.

Jednym z celów wyprawy była popularyzacja podróży z psem. Ze względu na to, że jestem instruktorem survivalu i bushcraftu, od wielu lat prowadzę w tym zakresie specjalistyczne szkolenia, zdobywam wiedzę i umiejętności z zakresu przetrwania, staram się podczas podróży minimalizować sprzęt i testować taki, który uchodzi za archaiczny, rodem z czasów naszych pradziadków. Wełniane ubrania zamiast kombinezonu puchowego. Namiot tipi zamiast ekspedycyjnego. Futra renifera w miejsce karimat. Wreszcie stare drewniane pulki i samodzielnie przygotowane racje żywnościowe, jedynie wsparte liofilizatami. Arktykę eksploruję od dekady, mogłem więc pozwolić sobie na takie wyzwania. Nie polecam jednak odwzorowywania z ułańską fantazją podobnych ograniczeń sprzętu.

Inari z każdym dniem uczyła się i stawała coraz mądrzejszym psem. Polarna rutyna, życie w namiocie, marsz w wymagających warunkach, walka z zimnem i wiatrem, który nawet ze zwykłej toalety czynił skrajne wyzwanie. Takie doświadczenia zmieniają człowieka. I psa. Wróciła do domu jako dojrzała panna. Wciąż jest młodą dzikuską, ale jej duch jest silniejszy.

Mądrość Inari nie tylko ułatwiała wędrówkę, ale uratowała mi życie. Szlak oznaczony jest przez czerwone tyczki, wzdłuż których należy wędrować. Przez trzy dni walczyłem z Inari, by nie schodziła ze szlaku. Wreszcie dałem jej wolną rękę – czy może łapę? – i okazało się, że prowadzi w tym samym kierunku, ale łagodniejszym szlakiem, omijając największe wzniesienia i przeszkody terenowe. Poprowadziła bezpiecznie w mrocznej zamieci przez teren usiany głazami, co pozwoliło uniknąć kryjących się pod śniegiem zdradliwych szczelin. Najbardziej zaskoczyła mnie jednak pod koniec wędrówki, gdy już w połowie marca zaczęły się roztopy. Ciągnęliśmy sanie po zamarzniętym jeziorze, które na czas zimy staje się regularną trasą szlaku. W pewnym momencie zatrzymała się i zerkała to na mnie, to na lód, fucząc na zimną taflę. Nagle zaczęła się gwałtownie cofać. W tej sekundzie przed nami rozległ się huk i podłoże poruszyło się niepokojąco. Spojrzałem na nią, wskazałem prawy brzeg i zawołałem „GO!”. Dzięki Inari bezpiecznie dotarliśmy na brzeg.

Wywiad z T. Lewickim

Foto. archiwum prywatne

Nikt nie jest ideałem, zatem i Inari ma swój słaby punkt, doprowadzający mnie na skraj podróżniczej rozpaczy. Ona kocha ludzi i kiedy rozpoczął się sezon turystyczny, na szlaku pojawili się turyści. I wówczas z każdym musiała się przywitać! Zapominała natychmiast, że jest połączona sztywnym, bambusowym dyszlem z saniami transportowymi, że manewry są utrudnione – i musiałem ją odplątywać, gdy w efekcie slalomów między piechurami zaplątała łapy w linkę albo dyszel. Wszystko jej jednak darowałem, gdy nocami wtulała się we mnie i wzajemnie ogrzewając się, zasypialiśmy po ciężkim dniu, by kolejnego ranka rozpocząć rutynę od dwugodzinnego topienia śniegu na posiłek i zapas na cały dzień do termosów. A gorąca woda, nalewana z termosu do psiej miski, zamarzała w kilka minut…
Podróż zajęła nam miesiąc. Przeszliśmy 267 kilometrów i 4000 metrów przewyższeń. Przeżyliśmy piękną przygodę i jeszcze silniej wzmocniliśmy swoją relację. Niech żyje Przygoda!

 

 

 

Artykuł z magazynu PUPIL numer 2(34)/2024