„Wszystko rozpoczęło się od inicjatywy lotniska Kraków Airport. Byliśmy pierwszą tego typu placówką w Europie, która wprowadziła psy wsparcia emocjonalnego na lotnisko. Miał to być taki krótkotrwały projekt. W wakacje 2019 roku mieliśmy się pojawić na lotnisku w ramach projektu na dwa miesiące, na okres wakacyjny. Zostało to wyjątkowo ciepło przyjęte. Pies był bardzo dobrze przygotowany, nie stresował się, bardzo lubił tę pracę. W związku z tym zostaliśmy do dzisiejszego dnia, oczywiście z przerwą pandemiczną, dosyć krótką, ale jednak. Pracujemy nieprzerwalnie do tej pory. W międzyczasie pojawiły się kolejne psy”.
Rozmowa z p. Katarzyną Harmatą, opiekunką psów wsparcia emocjonalnego, pracujących na lotnisku w Krakowie

Foto. archiwum prywatne
Jakie były początki Pani przygody z psami? Od kiedy psy towarzyszą Pani w życiu?
Psy towarzyszyły mi od zawsze. Pierwszego zwierzaka dostałam w wieku około dziewięciu lat. Dwa lata mocno pracowałam na to, żeby rodzice pozwolili mi go mieć. Dwa lata chodziłam na spacery z wyimaginowanym zwierzakiem na sznurku. Co drugi dzień gotowałam zupę dla rodziny. Tata po dwóch latach uznał, że może kupić mi psa. I pojawił się chart polski Gama. Potem kiedy już byłam w wieku licealnym, pojawiły się Shih Tzu. W tym czasie moja mama zapadła na astmę oskrzelową i nie mogliśmy mieć żadnego psa o strukturze sierści i dużej ilości podszerstka. Padło więc na Shih Tzu. Zajęłam się hodowlą, wystawianiem psów na wystawach. Po przeprowadzce do Krakowa zamieszkałam w dużej hodowli, gdzie opiekowałam się sukami w trakcie ciąży i porodu. Zajmowałam się również szczeniakami. Hodowałam swoje psiaki, ale też miałam pod opieką psy hodowcy. Towarzyszył mi wtedy Borzoj, chart rosyjski. Potem były kolejne Shih Tzu, przerwa na studiowanie i na pierwszą pracę, gdzie było bardzo mało czasu na tę pasję i hobby.
Rozumiem, że ta przerwa nie była bardzo długa.
Ta przerwa była króciutka, dlatego można powiedzieć, że ja niemal cały czas pracuję z psami.
W zasadzie zajmuję się tym zawodowo od dziewiętnastego roku życia, poprzez wystawianie na wystawach, opiekę nad miotami w hodowlach. Byłam również groomerką. Wcześniej nie było kursów groomerskich takich jak teraz, że ktoś idzie na kurs, ma wykłady, kilka weekendów praktyki. Tutaj była kwestia siedzenia z rzemieślnikiem przez trzy miesiące
w salonie i przyglądanie się pracy, a potem samodzielne próby. Przez dwa lata pracowałam jako groomer. Wystawiałam też ludziom psy na wystawach. I traktowałam to raczej jako hobby, bo, pomimo że zarabiałam jakieś pieniądze, to nie takie, żeby można było z tego utrzymać. Kiedy poznałam mojego męża i planowaliśmy założyć rodzinę, pojawił się biały owczarek szwajcarski, z którym już weszłam sobie bardziej w świat szkoleniowy. Wcześniej także szkoliłam, ale muszę przyznać, że z pieskami typu Shih Tzu za wiele w szkoleniu nie da się uzyskać. Mój owczarek szwajcarski miał na imię Luna. Z Luną zaczęła się przygoda z kursem instruktorskim, tak bardziej już poważne. I tak zostało do dzisiejszego dnia. Moja przygoda trwa już dwadzieścia dwa lata. W międzyczasie zaczęłam pracować jako wykładowca
na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie. Prowadzę wykłady z zakresu szkolenia, behawioru zwierząt, towarzyszących problemów behawioralnych. Uczę zootechników, lekarzy weterynarii, przyszłych bioinżynierów i etologów oraz psychologów zwierzęcych. Mój świat nadal kręci się wokół psów.
Jak narodziła się idea pracy na lotnisku?
To był pomysł lotniska Kraków Airport. Byliśmy pierwszą tego typu placówką w Europie, która wprowadziła psy wsparcia emocjonalnego na lotnisko. Wszystko rozpoczęło się w 2019 roku. Miał to być taki krótkotrwały projekt. Oczywiście już dużo wcześniej zostało mi to zgłoszone, więc miałam czas, żeby przygotować psa do wszystkiego. W wakacje 2019 roku mieliśmy się pojawić na lotnisku w ramach projektu na dwa miesiące, na okres wakacyjny. Zostało to wyjątkowo ciepło przyjęte. Pies był bardzo dobrze przygotowany, nie stresował się, bardzo lubił tę pracę. W związku z tym zostaliśmy do dzisiejszego dnia, oczywiście z przerwą pandemiczną, dosyć krótką, ale jednak. Pracujemy nieprzerwalnie do tej pory. W międzyczasie pojawiły się kolejne psy.
Ile psiaków pracuje aktualnie na lotnisku?
Mój Zen był pierwszym w Europie psem zatrudnionym przez lotnisko. Potem dołączyły do niego dwie suczki, jego półsiostra Lara, też rasy border collie i Cyrylka, owczarek szetlandzki. Ostatnio, przed końcem 2024 roku, pojawiła się jeszcze jedna suka border collie – Pati. Z tej chwili są cztery psy. Cyrylka jest aktualnie na zwolnieniu lekarskim – macierzyńskim. Niedawno urodziła szczeniaka Jacusia. Można go obejrzeć na naszym koncie na Instagramie. Oczywiście po okresie zwolnienia wróci do pracy, jak tylko odchowa szczeniaczka. Myślę, że będzie to około połowy kwietnia.
Czy praca na lotnisku nie wpływa stresowo na psiaki?
To może być stresująca praca. Dużo psów by się w ogóle do tej pracy nie nadawało. Moje psiaki są doskonale dobrane. To nie są przypadkowe zwierzaki, które zostały dobrane do tej pracy od tak. One są doskonale dopasowane do wykonywanego zajęcia. To są psy, które zostały wyselekcjonowane odpowiednio, dobrane z odpowiednich hodowli, po rodzicach
z odpowiednimi predyspozycjami. Więc tutaj kwestia tylko była taka, żebym ja nic nie popsuła.
Trening rozpoczął się od samego początku ich życia, od okresu szczenięcego. Co ważne, one nadal pozostają w tym treningu. Pewnie, że towarzyszy im stres, bo przecież nie ma życia bez stresu. I tak samo, jak szczepimy się na różne choroby – żeby łatwiej je przechodzić, tak samo można zaszczepić pieska przeciwko stresowi. Musimy go w bardzo sumienny, powolny sposób socjalizować i habituować. W tym procesie pies ma przywyknąć do ludzi, do ruchu, do pewnych bodźców, które będzie napotykał i ma z nimi mieć miłe skojarzenia. Tak, żeby te bodźce były mu obojętne, albo żeby to rzeczywiście było przyjemne. Szkolenie jest prowadzone w taki sposób, przez co najmniej półtora roku. Ciekawostką jest, że Uniwersytet Rolniczy przeprowadzał badania nad poziomem stresu moich psów.

Foto. archiwum prywatne
Jak wyglądały takie badania?
Pobierane były próbki śliny w celu zbadania poziomu kortyzolu. Te próbki śliny były zbierane w trakcie pracy, przy innych aktywnościach oraz w stanie spoczynku. Wyniki krzywej kortyzolowej pokazały, że bieganie za piłką przez trzy minuty na naszym własnym podwórku generuje wyższy stres u moich psów niż praca na lotnisku. Praca na lotnisku powoduje taki delikatny skok kortyzolowy, który mają psy, np. idące na trening ze swoim opiekunem. Opiekun ma zabawki i smakołyki w saszetce. Pies wie, że idzie na trening i będą smakołyki w saszetce i zabawa. Piesek jest podekscytowany. Mamy naukowe potwierdzenie tego, że moje psy na lotnisku się po prostu nie stresują. One idą do pracy, wiedzą doskonale, co mają robić. Mają za zadanie podchodzić i ustawiać się bokiem lub tyłem do pasażerów, pozwalać się głaskać. Odpowiedź na to daję ja w postaci smakołyków, które ode mnie otrzymują. Więc doskonale wiedzą, co mają robić i dlaczego tak się dzieje. I to nie generuje u nich stresu. Proszę też pamiętać, że mam cztery psy do tej pracy. Jesteśmy na lotnisku trzy razy w tygodniu po dwie godziny. Psy pracują wymiennie.
Czy w Waszej pracy na lotnisku jest jakaś rutyna, czy też każdy dzień jest inny?
Rutyna jest bardzo ważna. Ja wszystkiego bardzo mocno pilnuję, bo to jest dla mnie najważniejsze. Około 95% naszych dni lotniskowych rozpoczynamy spacerem. Chyba że jest strasznie brzydka pogoda – np. mocno pada, to wówczas zdarza się, że tego spaceru nie mamy. Spacer ma miejsce dosyć wcześnie rano, więc po nim psy sobie mogą jeszcze odpoczywać. Potem ładujemy ulubione przysmaki i śniadanko do torby. Jedziemy na lotnisko, ubieramy się, odwiedzamy nasz dział – bo trzeba pamiętać, że pies na lotnisku pojawia się i dla pasażerów,
i dla pracowników. Pracownicy twierdzą, że to jest najmilsza pora dnia oraz tygodnia, kiedy psiaki przychodzą do nich. Następnie idziemy do gate’ów, potem do naszego ulubionego gate’u numer 4, z którego z reguły w tym czasie nie są prowadzone odprawy. Tam ukrywamy piłeczkę, bawimy się tą piłeczką. Jeśli w pobliżu są jakieś dzieci, to proszę je, by schowały piłeczkę
w pustym gate’cie. Proszą pieska, żeby jej poszukał. Piesek przynosi wskazany przedmiot, więc mamy kilkuminutową zabawę. Potem chodzimy po lotnisku, wyszukując pasażerów, którym możemy udzielić wsparcia. Zen jako jedyny pies potrafi wykryć podwyższony poziom kortyzolu (hormonu stresu) u pasażerów. On wie, który człowiek się stresuje. Jeżeli dostanie komendę, wyszukuje takie osoby wśród pasażerów, podchodzi do tej osoby i przed nią siada. To jest znak, że ten pasażer jest zestresowany i trzeba mu udzielić wsparcia. Niekoniecznie zawsze jest to stres związany z lotem. Powody są różne. Czasami po prostu bramki bezpieczeństwa się odezwały, czasem jest to kwestia tego, że ktoś leci na jakąś ważną rozmowę, na przykład kwalifikacyjną, albo na pogrzeb, albo na wakacje, po prostu nie lubi rzeczywiście latać i się stresuje tym lotem. Więc my z psem jesteśmy od tego, żeby udzielać wsparcia. Mamy jeszcze takie naklejki z naszymi pieskami, z borderkami. Naklejamy je pasażerom. Pasażerowie potem latają po całym świecie i wysyłają nam na Instagramie podpisane zdjęcia: np. „Zenuś doleciał na Azory” albo „Lara doleciała” – a w tle mamy operę w Sydney. Jest to bardzo miłe
i sympatyczne. Wiele osób, które latają często, wybiera te loty, kiedy jesteśmy na lotnisku, żeby chwilę z nami porozmawiać i pogłaskać pieska. Jest to naprawdę bardzo miłe. Ja umieściłam w swoich mediach społecznościowych hasztag: #najlepszapracanaświecie – i to jest całkowita prawda.
Czy pasażerowie zazwyczaj reagują pozytywnie na Wasz widok?
Tak, jak dotąd nie było żadnej nieprzyjemnej sytuacji. Jeżeli widzę, że ktoś się boi, bo zdarzają się takie osoby, to ja po prostu odchodzę sobie w drugą stronę. Jesteśmy oznakowani. Pies ma kamizelkę. Dodam, że moje psy są bardzo posłuszne. One same z siebie nie podchodzą do osób, które pokazuję, że sobie tego nie życzą. Ja z reguły wskazuję, chyba że ktoś bardzo intensywnie próbuje pieska zawołać i pies wejdzie w to przywołanie. Natomiast one nie zaczepiają ludzi, którzy nie chcą być zaczepiani. Idą, skupiają się na pracy i wyglądają tak, jakby w ogóle nie widziały tego tłumu ludzi, którzy są naokoło.
Na czym polega w tej sytuacji terapeutyczna praca psa?
Pies podchodzi do zestresowanego człowieka, siada i czeka na reakcję pasażera. Ja oczywiście informuję ludzi, w jaki sposób mają to robić. Na przykład Lara nie lubi, jak ktoś bardzo mocno ją tarmosi. Ludzie mają różne skojarzenia z psami. Niektórzy chcą klepać i tarmosić. Więc proszę, żeby jej nie tarmosić, żeby po prostu delikatnie głaskać. Jak ktoś dobrze ją będzie głaskał, to ona się położy na plecach, pokaże brzuszek i będzie bardzo zadowolona, że ktoś
ją tam delikatnie mizia. Zena można trochę wytarmosić. I on wtedy od razu łapie zabawkę
i wyobrażam sobie, że mówi: „Jak ty tarmosisz, to się będziesz dobrze szarpał”. I zaczyna się bawić z ludźmi. Cyrylka lubi, jak się ją delikatnie głaszcze po zadku albo pod bródką. Więc ja, znając doskonale każdego psa, informuję pasażerów, gdzie mogą pogłaskać, w jaki sposób. Pasażerowie z reguły się dostosowują. Nie spotkałam się z problemem, żeby ktoś się zachował nie tak jak potrzeba względem psa.
A jak Was poznać na lotnisku?
Tak jak powiedziałam, jesteśmy oznakowani. Ja mam specjalną kamizelkę. Psy mają specjalne uprzęże, na których jest napisany „pies terapeutyczny” i imię psa. Jesteśmy dobrze oznakowani. Mamy przepustki, więc ludzie widzą, że jesteśmy pracownikami lotniska. Coraz więcej osób nas rozpoznaje i rzeczywiście szuka na lotnisku.

Foto. archiwum prywatne
Kiedy można Was spotkać na krakowskim lotnisku?
Jesteśmy na lotnisku w poniedziałki, środy i piątki od godziny 10 do 12. Czasami zdarza się, że jesteśmy w innym dniu, jeżeli jest to wcześniej uzgodnione. Bo czasami jest tak, że na przykład jakaś klasa ze szkoły jedzie na wycieczkę i wypada to w inny dzień niż nasze wyznaczone. Jeżeli się wcześniej do mnie odezwą, ja dostanę zgodę od kierownictwa, że mogę dokonać zmian, to ten dzień wymieniam na przykład. Rzadko się tak zdarza, ale czasami tak jest. To nie może być taki koncert życzeń, umówmy się, ale czasami rzeczywiście tak robimy.
Jak przygotować psa to pracy na lotnisku?
Najważniejszej jest to, żeby bardzo sukcesywnie przyzwyczajać psa do wzmożonego ruchu, do walizek, do jakichś stukotów, że tutaj coś może spaść, do przechodzenia blisko ludzi, przyciskania się slalomem pomiędzy walizkami, do odgłosów lotniska. Moje psy są też psami ratowniczymi (Oprócz Cyrylki, bo ona jest owczarkiem szetlandzkim. – To piesek niewielkich gabarytów, w związku z czym raczej nie jest stworzona do ratownictwa). Natomiast bordery są też psami szkolonymi do ratownictwa. Zen i Lara są psami akcyjnymi, jeżdżą ze mną na akcje, na poszukiwania. Przynależą do rasy, która jest predysponowana do pracy. Dla nich najważniejsze jest, żeby coś robić z człowiekiem. I one się tym bardzo cieszą. Ja zawsze podkreślam, że staram się spełnić wszystkie potrzeby tych psów. To są zwierzaki z linii,
w której jest bardzo dużo psów pracujących od kilku pokoleń. Więc to nie są pieski, które leżą na sofie i chodzą tylko na spacerki. One by zwariowały, bo po prostu muszą być aktywne. Codziennie chodzimy na spacery relaksacyjne, ale mamy również treningi. Są to treningi posłuszeństwa, treningi pracy w różnych rozproszeniach. One są bardzo dobrze do tego zmotywowane i świetnie to znoszą.
Jeden z Pani psiaków – Zen, został niedawno bohaterem książki. Proszę nam o tym opowiedzieć.
Tak, Zen jest bohaterem książki Pies na medal autorstwa Barbary Gawryluk. Basia napisała dwanaście historii, dwanaście opowieści o różnych pracujących psach. Przedostatnia opowieść jest o naszym Zenie. Wprawdzie ona jest o wszystkich naszych psach, ale bohaterem opowieści jest Zen. Natomiast wszystkie psy tam się pojawiają – nawet z tyłu na okładce są Lara i Cyrylka. W książce nie ma Pati, bo jej jeszcze wtedy z nami nie było, kiedy książka powstawała. Ale mogę tak trochę w tajemnicy powiedzieć, że niedawno wspólnie z Basią (Barbara Gawryluk – przyp. red.) skończyłyśmy pisać kolejną książkę, która niebawem ujrzy światło dzienne i tam bohaterami też są nasze pieski, wszystkie tym razem. Ale nic więcej nie mogę zdradzić.
Czego można życzyć Pani i psiakom na dalsze lata?
Przede wszystkim zdrowia – dla nas wszystkich. Bo szczerze powiedziawszy, ja kocham psy za to, że one po prostu są. I ta praca jest dla mnie spełnieniem marzeń. Natomiast jedyną przeszkodą w jej wykonywaniu byłyby problemy zdrowotne. Na razie zdrowie nam dopisuje
i jest wszystko w porządku. Można nam życzyć dalszej pracy na lotnisku, bo jak to już podkreślałam wcześniej, to jest najlepsza praca na świecie. To moja wymarzona praca i psy też się tam dobrze czują.
W takim razie właśnie tego życzę. Zdrowia, satysfakcji i jak najwięcej radości zarówno dla Pani, jak i dla psiaków z tej wspaniałej pracy. Dziękuję za rozmowę.
Artykuł z magazynu PUPIL numer 1(37)/2025
Przeczytaj również