IRENA NOWAK – nauczycielka matematyki, koordynatorka wielu projektów lokalnych, ale także ogólnopolskich, Prezes Fundacji „Psi Azylek – Zwierzęta w Potrzebie”, Wolontariusz Ziemi Dębickiej 2018. Prywatnie – mama trójki dorosłych już dzieci Oli, Wojtka i Aliny, żona Jana i babcia czterech wnuczek: Zuzi, Karolinki, Martusi i Asi.
Pupil: Jak się zrodził pomysł na pomoc zwierzętom?
Irena Nowak: To wydarzyło się blisko 8 lat temu. Młodzież ze szkoły, w której uczę zaproponowała mi wypad do pobliskiego schroniska. Nie potrafiłam im odmówić. Zresztą przyznam się, nawet wówczas nie wiedziałam, że takie istnieje gdzieś blisko. Te odwiedziny zrobiły na mnie duże wrażenie. Smutne pyszczki wyglądające zza krat. Nie mogłam tam nie wrócić. Były następne wyjazdy i następne. I tak jeżdżę nieprzerwanie do tamtego czasu. Tylko młodzież się zmienia. Jedne wyfruwają, ale na ich miejsce przychodzą następni.
P.: Jak wygląda dzień (praca) w Azylku?
I.N.: To się bardzo zmieniało na przestrzeni tych 8 lat. Kiedy opieka nad zwierzętami nie była dostatecznie dobra, robiliśmy praktycznie wszystko. Od czyszczenia kojców, spacerów, wizyt u weterynarza po socjalizację zwierząt. Mówiąc w sposób uproszczony, przywracaliśmy im wiarę w ludzi. A jak? Poprzez głaskanie, przytulanie – często siadaliśmy w kojcu, w kącie i byliśmy z nimi, przy nich. Tak, żeby nie czuły się samotne. To działa. Pamiętam jak Krysia (teraz już dorosła dziewczyna) czytała psiakom bajki . Słuchały jej. Teraz w przytulisku jest już stały pracownik, który przyjeżdża systematycznie i codziennie dba o psy i ich najbliższe otoczenie. A my zabieramy w tym czasie psiaki na spacery. Poza tym, szukamy im domu, leczymy, jesteśmy z nimi.
P.: Skąd trafiają do Was psy?
I.N.: Samorządy ustawowo są odpowiedzialne za zwierzęta. To one mają Programy dotyczące przeciwdziałaniu bezdomności zwierząt. Powinny zapewnić im opiekę weterynaryjną. Każda gmina, miasto, powinno mieć takie miejsce docelowe, do którego trafiają bezdomne lub źle traktowane zwierzęta. W przytulisku w Podgrodziu – przebywają psy z terenu gminy Dębica, w Bobrowej psy z gminy Żyraków, a miasto Dębica ma obecnie azyl w Brzozowym Ranczu.
P.: Trafia do Was pies i co dalej?
I.N.: Wszystko zależy od tego, w jakim stanie pies trafi do przytuliska. Jeśli jest zdrowy i przyjazny dla ludzi – jest łatwiej. Początek jest zawsze taki sam – robimy zdjęcie, opis przypadku (o ile wiemy jaką miał historię), zakładamy album na profilu FB Azylku i szukamy właściciela. Jeśli się zgłosi i udowodni, że pies jest jego, to wraca do domu.
W pozostałych przypadkach jest tak: serwis weterynaryjny (odrobaczenie, odpchlenie), szczepienia, założenie książeczki oraz oznakowanie, czyli w naszym przypadku zaczipowanie psa i wpisanie go do Międzynarodowej Bazy. I najważniejsze: szukanie mu dobrego domu. Wolontariusze robią plakaty, ogłoszenia, udostępniają. Wrzucamy informacje o psach na różnych portalach. Jest ich bardzo dużo. W naszych wspólnych działaniach kładziemy nacisk na to, żeby pies przebywał w przytulisku jak najkrócej.
P.: Co jest najtrudniejsze w niesieniu pomocy zwierzętom, które z różnych przyczyn nie mają swojego domu?
I.N.: Co jest najtrudniejsze? Bezduszność ludzi i nasza niemoc, kiedy patrzymy na ślady okrucieństwa na ciele psa. Rany, skóra wytarta na szyi od łańcucha, na którym spędził dotychczasowe psie życie. Jest ciężko także wtedy, kiedy nie możemy pomóc zwierzęciu, bo jest bardzo chore. Tak było z Marcelkiem. Zachorował i nie było dla niego ratunku. Mizerniał z każdym dniem. Wolontariuszka Marzenka zabrała go prosto ze szpitala do siebie. Odszedł za Tęczowy Most w prawdziwym domu następnego dnia, a miał go tylko przez JEDEN DZIEŃ.
P.: Czy zdarzają się chwile zwątpienia? Nieprzyjemne sytuacje?
I.N.: Oczywiście zdarzają się i to wcale nierzadko. Zawsze za tymi przykrymi sytuacjami stoi niestety człowiek. Najczęściej ten, który powinien nam sprzyjać. Nie chcę o tym mówić, bo to trudne. Radość, którą niosą szczęśliwe, uratowane przez nas zwierzęta – rekompensuje nam te przykrości z nawiązką.
P.: Uprzedziła Pani moje pytanie o radości ? Jakie sytuacje dają jej najwięcej.
I.N.: Uprzedziłam pytanie, bo w sumie tych radości jest więcej. Będzie chaotycznie, ale spróbuję je wymienić. Cieszymy się jak psiaki nas polubią, czekają na nas. Jak znajdujemy im dobre domy, a później dostajemy dużo zdjęć z adopcji. Cieszymy się wtedy jak małe dzieci. Mamy dzięki temu mnóstwo nowych przyjaciół, bo rodziny które adoptują zwierzęta są z nami w kontakcie. Niektórych znamy osobiście. Radość jest wtedy, kiedy chory pies wyzdrowieje, rany się zaleczą. Jeszcze większa wtedy, gdy zadzwoni telefon i po rozmowie wiemy, że to będzie dobry dom.
P.: Ma Pani swoich psich ulubieńców?
I.N.: To ciekawe pytanie. Staram się rozkładać miłość do zwierząt równomiernie na wszystkie zwierzęta w przytulisku, ale oczywiście są psiaki, dla których serce zabije mocniej. Pamiętam psa husky – Tobiego, skradł mi serce, Leosia colie, Dolara, Baśkę, owczarki Emila i Montanę, Lakiego, Olafa. Źle się czuję jak je wymieniam, bo tak jakbym pozostałe zdradzała. Więc stop. ?
P.: Czy ma Pani jakieś plany i pomysły na dalsze działanie Azylku?
I.N.: Planów i pomysłów jest mnóstwo, ale nie wszystkie da się zrealizować. Bardzo zależy nam na dobrej współpracy z gminą, bo wtedy można i więcej i lepiej. Jest mnóstwo środków zewnętrznych do pozyskania na rzecz zwierząt i poprawienia ich losu. Organizacje pozarządowe, w tym Fundacje, mają większe możliwości zdobywania takich środków. Wiele środków już pozyskaliśmy. Dzięki temu udało się zbudować wybieg dla psiaków oraz obszerne kojce z pięknymi, ocieplanymi budami. Mamy huśtawkę-ławeczkę gdzie można odpocząć po spacerze z psiakiem, a także dużą funkcjonalną wiatę, do przygotowywania posiłków dla zwierząt. Dwa dalsze projekty czekają na ocenę. Jeśli się spodobają ekspertom, będziemy dalej działać na rzecz braci mniejszych, jednocześnie edukując dzieci i młodzież ze szkół i przedszkoli. Bo taki mamy pomysł.