Fundacja Koty u Beaty została oficjalnie założona w listopadzie 2022, jednak działania „z sercem do zwierząt i z wdzięcznością do ludzi” były realizowane już dużo, dużo wcześniej.
Z założycielką Fundacji Koty u Beaty – Beatą Wolniczak,
rozmawiała Katarzyna Nogaj.
Skąd się wzięły Koty u Beaty?
Tak naprawdę, koty u Beaty są od 1973 roku, właśnie wtedy zamieszkał ze mną mój pierwszy kotek, który niestety nie żył długo. Przyczyna jego śmierci nie była znana, ale dziś myślę, że zabrała go panleukopenia, jedna z najgorszych kocich chorób. Teraz powszechne są przeciwko niej szczepienia, ale kiedyś praktycznie nie było dostępu do opieki weterynaryjnej dla małych zwierząt.
Od tamtego czasu kociaki towarzyszą mi nieustannie. Z biegiem lat stało się tak, że to właśnie im podporządkowałam swoje życie. Niektóre z nich same mnie znajdywały i zamieszkiwały ze mną, a dla tych, które nie mogły zostać na stałe – szukałam nowych domów i kochających opiekunów.
Fundacja Koty u Beaty jako organizacja funkcjonuje od niedawna. Jest zwieńczeniem moich kilkudziesięcioletnich działań jako prywatnej osoby na rzecz kotów.
Sama nazwa – Koty u Beaty powstała w 2017 roku. Założyłam też wtedy na FB stronę o takiej nazwie. Niedługo po tym zmieniłam ja na DT Koty u Beaty (Dom Tymczasowy /przyp. red.), bo poprzednia sugerowała, że strona dotyczy tylko moich kotów, a tak nie było. Na tamtą chwilę przez „moje ręce” przeszło już ponad 100 bezdomnych kotów, którym pomogłam. Na przykład zapewniłam lub znalazłam dla nich schronienie czy opiekę, powierzając tymczasowych podopiecznych do adopcji.
Przez większość czasu wszystko finansowałam z własnych środków kosztem wielu wyrzeczeń. Jednak w miarę zwiększania się ilości stałych i tymczasowych podopiecznych, musiałam zacząć prosić ludzi o wsparcie finansowe, co nie było i właściwie do tej pory nie jest łatwe i przyjemne. Jednak spore grono osób, widząc moje oddanie i zaangażowanie – wspiera mnie, a w natłoku zawodowych i kocich obowiązków udało się też w końcu sfinalizować pomysł założenia Fundacji.
Jestem pod ogromnym wrażeniem ludzkiej Dobroci, bo zakładając stronę na FB poświęconą kotom nie spodziewałam się, że za moimi plecami w obronie kotów stanie tak duża Armia Ludzi o Wielkich Sercach.
Jakie działania na rzecz kotów realizuje Fundacja?
Fundacja Koty u Beaty działa na terenie małego miasteczka Ścinawa i okolicznych wsi w promieniu około 25 kilometrów. Co robimy w jej ramach? Z różnymi sytuacjami mieliśmy do czynienia, zarówno w mieście, jak i na wsiach. Na przykład nie pozwalano mi dać jeść karmiącej kocięta kotce, bo „ma iść i łapać myszy”. Młode z kolei, kiedy dostały jedzenie, to mało miski nie połknęły.
Trafiły i trafiają pod moją opiekę koty ze wsi, śmietników, z ulic, piwnic, działkowe itp. Każdy z nich ma swoją, zazwyczaj smutną historię. Na przykład Kokosik, który z wielką raną na uchu, brudny do granic możliwości poniewierał się po wsi. Misiu Łaputek, który ze złamaną i później źle zrośniętą łapką żył na działkach. Dziwi to, tym bardziej że w tym samym czasie był dokarmiany przez ludzi, którzy nie reagowali na jego cierpienie.
Bardzo smutna jest historia Łapcia. Młodego kotka, który przybłąkał się pod czyjś dom w poszukiwaniu jedzenia. Nie mam pojęcia, jakim cudem ten kot przeżył, bo miał urwaną jedną tylną łapkę i ogon.
Prawie wszystkie koty, które trafiają pod moją opiekę są chore. Większość z nich ma koci katar, a mój upór, konsekwencja i zdyscyplinowanie w walce o ich zdrowie, sprawia, że wszystkie kocie oczka zostały uratowane. Zdarzały się takie, które wydawały się bez szans na ratunek. Jedną z takich koteczek przedstawionych na stronie jest Gilusia. Kocie chucherko, które ważyło około 280 gramów, kiedy trafiło do mnie. Dziś jest zdrową, piękną i dorodną kotką. Zamieszkała w domku, który wcześniej adoptował już ode mnie dwie inne kotki.
Od kilku lat mam zwykle pod opieką jednocześnie około trzydziestu kotów, ale zdarza się więcej – rekord, to 64 koty. Zawsze w okresie jesienno-zimowym ilość Podopiecznych wzrasta. Na szczęście do lata zazwyczaj udaje się znaleźć dla większości kotów nowych opiekunów. Później znów jesień… i w miejsce kotów wyadoptowanych pojawiają się nowe, którym trzeba pomóc.
Na pewno to ciężka praca…
Pomoc kociakom w różnych aspektach to jedno, ale ciężkie są również rozstania z Tymczasami. To trudne przekazać kota (nawet do najlepszego domu), któremu oddało się całe serce i niejednokrotnie, ratując jego życie spędzało nad nim całe noce.
Wiele z tych, które do mnie trafiają są bardzo nieufne, ale muszę się pochwalić, że mam duże doświadczenie w oswajaniu takich dzikusów.
Bardzo starannie wybieram nowych opiekunów, bo życie każdego kota jest bardzo cenne. To po pierwsze, a po drugie – szanuję pieniądze, które ludzie ofiarowują na pomoc dla kociaków. Tym samym nie mogę pozwolić na to, aby znów stała się któremuś z nich krzywda.
Ile kotów przebywa obecnie pod opieką Fundacji?
Aktualnie fundacja ma pod opieką 56 kotów, a dodatkowo wspiera karmą około 50 i blisko 30 z nich, także żwirkiem. Wszystkim Podopiecznym zapewniamy bardzo dobrą opiekę weterynaryjną.
Jak długo koty zwykle przebywają pod skrzydłami Fundacji?
Niektóre koty zostają na zawsze – te, których nikt przez kilka lat nie zechciał. Bezduszne by było ich oddanie, zwłaszcza kiedy dotyczy to lękliwego, podatnego na stres kota, który w „tymczasie” przebywa już od dłuższego czasu. Zostają też koty chore. Chociaż zdarzyło się kilkakrotnie, że ktoś adoptował od nas kociaka z białaczką lub z innym schorzeniem.
Na przykład mamy historię pana, który adoptował od nas 6 kotów FeLv+, w tym trzy kocie weteranki. Pochodzące z koszmarnego miejsca, teraz cieszą się dobrym życiem.
Zawsze należy pamiętać, że nasi czworonożni Podopieczni, to przede wszystkim ogromna odpowiedzialność za ich życie oraz za jakość tego życia. Dopiero potem nasz ludzki przywilej czerpania przyjemności z bliskości naszych futrzastych przyjaciół. – W takiej kolejności zawsze powinna być rozważana decyzja o adopcji. Tym bardziej, że zwykle przesądza ona o kilku najbliższych latach. Bo przy właściwej opiece (a o taką staramy się dla naszych kotów) coraz częściej dożywają one dwudziestu, a nawet więcej lat.
Jak na przestrzeni tych wszystkich lat zmienił się Pani zdaniem stosunek ludzi do kotów?
Pomagając bezdomnym kotom przez tak wiele lat widzę, jak bardzo zmienił się stosunek ludzi w ogóle do zwierząt. W tym do kotów również.
Pamiętam czasy, kiedy mało kto wpuszczał kota do domu, nie wspominając nawet o tym, żeby mógł spać w łóżku. To było w ogóle nie do pomyślenia! Z kolei u nas koty zawsze mieszkały w domu, a łóżka były ulubionym miejscem do spania. 🙂
Dziś większość młodych ludzi pewnie nie wyobraża sobie nawet tego, jak można było mieć kota w czasach, kiedy nie było kocich kuwet, żwirku, kociego jedzenia czy innych „niezbędnych” akcesoriów.
Ja jak przez mgłę pamiętam, sąsiadkę, która przynosiła piasek…
Dla chcącego nic trudnego 🙂 Na wszystko był sposób. Za kuwetę z powodzeniem służyły kiedyś duże miski. Pamiętam, jak moja babcia stawiała kotu na noc w kuchni dużą metalową tacę, na którą sypała zimny popiół z pieca. Chociaż w dzień kot wychodził na dwór i tam załatwiał swoje potrzeby fizjologiczne. Wtedy też, nawet jeśli koty mieszkały w domu, naturalne było wypuszczanie ich na dwór.
Podobnie jak dawanie im do picia mleka. Zresztą, do dziś spotykam ludzi, którym w głowach nie mieści się informacja, że ono najzwyczajniej kotom szkodzi.
Pamiętam jaką wielką radością dla mnie było pojawienie się kuwet, nie wspominając nawet i przede wszystkim o żwirku. Tak jak Pani sąsiadka – również nosiłam piasek do domu, który się nie zbrylał, a zawartość kuwety w całości trzeba było wymieniać, czasami nawet po kilka razy dziennie. Dziś – szuflowanie w kuwetach ze zbrylającym się żwirkiem jest prawdziwym luksusem dla opiekuna. 🙂
Obecnie jest też mnóstwo lecznic, przychodni czy klinik oferujących usługi weterynaryjne na najwyższym poziomie. W większości małych miasteczek, a nawet niektórych wsiach, jest przynajmniej jeden gabinet, oferujący podstawową diagnostykę, opiekę lekarską, a także kastracje – więc w tej kwestii jest również zmiana na plus.
Pomimo tego, w Polsce wciąż dużym problemem jest bezdomność kotów.
Moim zdaniem, ich nieszczęście jest wszechobecne, ale mniej widoczne niż na przykład niedola psów. Istnieje większa szansa na zauważenie ich sytuacji, kiedy są przywiązane łańcuchem do budy lub błąkają się po osiedlach czy wsiach. Natomiast bardzo, bardzo wiele kotów, nawet tych, które mają właścicieli, żyją niewidoczne dla ludzkich oczu w różnych, czasem w koszmarnych warunkach. Są głodzone lub co najwyżej karmione zlewkami, zarobaczone pasożytami wewnętrznymi i zewnętrznymi do granic możliwości, chore, niekiedy skrajnie wyczerpane. Te bezpańskie z kolei przemykają między ludźmi, ukrywają się w zakamarkach, gdzie swoje bardzo smutne życie kończą zazwyczaj w powolnych męczarniach.
Uważam, że najbardziej tragiczna jest wciąż sytuacja kotów na wsi. (Chociaż oczywiście i na szczęście są wyjątki) Jednak większość wiejskich kotów, to koty „Nijaki”. Nazywam je tak, bo jak kiedyś zapytałam pana, jak się kotek nazywa, to usłyszałam, że nijak się nazywa. Koty Nijaki, jeśli uda im się przeżyć przynajmniej rok, to i tak mają nijakie, zazwyczaj bardzo, bardzo smutne życie. Ich potomstwo, o ile człowiek nie obejdzie się z nim wcześniej w okrutny sposób, powiela z pokolenia na pokolenie życie swoich kocich rodziców.
Dlatego cieszę się, że spotykam na swojej drodze ludzi, których empatia, chęć pomocy i przychylność do tego, co robię, pomaga mi realizować działania na rzecz kotów.
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa z założycielką Fundacji Koty u Beaty – Beatą Wolniczak
Artykuł z magazynu PUPIL numer 1(29)/2023