Strefa Twojego pupila - nowości i porady dotyczące zwierząt domowych

O psie, który uratował święta

O psie, który uratował święta

Rodzinna, kojąca duszę, świąteczna powieść o tym, co może się stać, gdy ludzie otworzą swoje serca na nowe możliwości. W. Bruce Cameron, autor bestsellerowych książek z cyklu „Był sobie pies”, opowiada o pielęgnowaniu relacji, nadziei i cudzie przebaczenia, których możemy się uczyć od naszych czworonożnych przyjaciół.

W rodzinie Gossów każdy ma swoje problemy, którym musi codziennie stawiać czoła.

Trzyletni rozbrykani bliźniacy marzą tylko o zabawie.

Nastoletnia Ello przeżywa okres buntu i jest pogrążona w głębokim smutku.

Tata Hunter boryka się z problemami w pracy.

Dziadek Sander dwa lata temu stracił ukochaną.

Merdający ogonkiem psi senior Winstead przygląda się temu, co dzieje się dookoła.

Julianna… Matka, żona i córka, która z całych sił stara się być wsparciem dla każdego i sprawiać, by czuli się rodziną mimo tak wielu trudności. Gdy przed zbliżającymi świętami dopada ją ciężka choroba, pozostali domownicy, którzy ledwo potrafią ze sobą porozmawiać, muszą stanąć na wysokości zadania.

Może się wydawać, że ostatnie, czego Gossowie teraz potrzebują, to zagubiony szczeniak wymagający opieki i poświęcenia. A może właśnie ten mały puchaty pies wykrzesze z nich iskrę przebaczenia i nadziei?

„O psie, który uratował święta”

Autor: W. Bruce Cameron

Tłumaczenie: Edyta Świerczyńska

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

 

Fragment książki

 

Sander otworzył oczy i w myślach zrobił przegląd zna­jomych dolegliwości. Natychmiast się odezwały. Ból w jego sześćdziesięciosiedmioletnich kolanach, który zawdzięczał pracy z lat licealnych przy układaniu wykładziny. Powykręcane reumatyzmem palce. Rwanie w krzyżu przy­bierające na sile podczas podnoszenia przedmiotów, kichania i najmniejszego ruchu. A nawet przy jego braku.

Nikt go nie ostrzegł, że starzenie się będzie tak bolesne.

Odwrócił głowę, oszukując się, że leżący obok rząd po­duszek to sylwetka jego śpiącej żony. Żywej. Ale wpatrywał się w niezbyt długo i w mroku nocy dopadł go inny zna­jomy ból, gorszy od całej reszty. Barbara nie żyła od ponad dwóch lat.

Wstał i powlókł się do łazienki. Czasami miał wrażenie, że w nocy spędza tam więcej czasu niż w łóżku. Wracając, tuż nad sercem poczuł nieznajome ukłucie. Przysiadł na brzegu materaca i ze zmarszczonymi brwiami zaczął rozmasowywać bolące miejsce.

– To nowość – mruknął.

Jego pies, Winstead, poruszył się na podłodze, podnosząc głowę na dźwięk głosu swojego pana.

– Ostry, przeszywający ból – poinformował go Sander.

Może coś w jego tonie zaniepokoiło Winsteada, bo dźwignął się z posłania, poczłapał do niego i położył mu głowę na udzie, co było nie lada wysiłkiem dla tego dziewięcioletniego wilczu­ra. Sander wyciągnął rękę i delikatnie podrapał go za uchem, a zadowolony z pieszczoty Winstead przekrzywił głowę.

– Grzeczny piesek – szepnął Sander. Wciągnął powietrze i powoli je wypuścił, zamyślając się. – Boże, tak bardzo za nią tęsknię. – Spojrzał na poduszki.

Przez dłuższą chwilę słychać było tylko cichy szum radio­budzika przy łóżku.

– Nie zmieniłbym niczego – zapewnił w końcu swojego przyjaciela. – Została w domu i umarła w naszym łóżku, tak jak tego chciała. Nie powiedziałem jej, ile kosztuje opieka i że po jej odejściu będę musiał sprzedać dom. Nigdy by na to nie pozwoliła. – Przesunął dłoń za drugie ucho Winsteada, a pies przekrzywił głowę w jej stronę. – Nie mogłem pozwolić, żeby umarła w szpitalnej sali.

Po dłuższej chwili dźwignął się z łóżka i usiadł w swo­im przepastnym fotelu z podnóżkiem, jednym z nielicznym mebli, które zabrał ze sobą po przeprowadzce do syna i jego rodziny. Przyłożył dłoń do piersi i wziął kilka głębokich od­dechów jak przy badaniu lekarskim. Winstead wrócił na swoje legowisko i zwalił się z jękiem.

Okej – powiedział na głos Sander. – Chyba już pora.

Winstead uderzył ogonem, nic nie rozumiejąc.

 

*****

Powietrze było tak przesycone boskim zapachem kiełbaski, że Winstead mimowolnie dźwignął się z posłania i poczłapał do jego źródła. Usiadł w najwdzięczniejszej pozie grzecznego pie­ska, na jaką było go stać, i wlepił wzrok w swojego człowieka, który z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie nagrodził go nawet najmniejszym kęsem soczystego mięsa. Winstead umiał chwytać je w locie – to była jego popisowa sztuczka.

W myślach nazywał swojego człowieka „Tatusiem”. Tego uczono go od szczeniaka. „Idź do Tatusia! Chodź do Mamusi! Daj buziaka Tatusiowi!”

Nie odrywając od niego oczu, wreszcie zmusił Tatusia, by podniósł wzrok. „Teraz na pewno podzieli się z nim tym smakowitym jedzeniem”, pomyślał podekscytowany.

Tatuś podniósł widelec.

„Tak!”

Odkroił kęs mięsa, wypełniając powietrze jego świeżą wonią.

„Tak!”

Uśmiechnął się do Winsteada.

– Chcesz trochę?

Pora na kolejną sztuczkę. Przypadł do podłogi jak na god­nego kiełbaski psa przystało, wiedząc, że lada chwila zostanie nagrodzony.

„Tak!”

Pochwycił kawalątek i połknął go tak pospiesznie, że nie zdążył nawet poczuć jego smaku. Ponownie wlepił wzrok w kiełbaskę w oczekiwaniu na dokładkę.

– Czasami mam wrażenie, że już tylko ty mnie kochasz, Winstead – wyszeptał Tatuś. Coś w jego głosie i niezrozu­miałych słowach sprawiło, że pies oderwał zahipnotyzowany wzrok od talerza. Ostatnio często słyszał ten ton… Przytulił się do nogi Tatusia i rozpoznał bijący od niego nastrój, gdy tylko poczuł głaszczącą go dłoń. Smutek. Tatuś był smutny, a on nie mógł nic z tym zrobić, bez względu na to, jak grzecz­nym był pieskiem.

 

KONKURS ZAKOŃCZONY
LISTA NAGRODZONYCH: link


Napiszcie lub pokażcie na zdjęciu, jak wyglądały Święta z Twoim Zwierzakiem, które najbardziej utkwiły
Ci w pamięci ?

Na zgłoszenia czekamy do północy 05.12.2021,
żeby w Mikołajki, Mikołaj mógł powiedzieć, kto (jeszcze przed Świętami) dostanie książkę ?
Sprawdź regulamin